piątek, 17 lutego 2012

Zimna fuzja - Wiktor Kubica z Gronia




Mamy tu do czynienia z dobrej jakości kryminałem. Opowieść zaczyna się od morderstwa (choć o tym dowiadujemy się nieco później) i kradzieży pewnej tajemniczej teczki, która już po chwili ponownie zostaje skradziona. W efekcie, przechodząc z rąk do rąk, pozostaje na dobre w obrębie krakowskiego Kazimierza. 


I to właśnie ów przedmiot zdaje się być jedyną stałą w całej kreowanej przez Wiktora Kubicę historii. 


Cała reszta, wszystko, co dzieje się wokół, zmienia się jak w kalejdoskopie. Mamy wielkiego szefa, który zostaje porwany, wysoko postawionych prezesów, z których każdy jawi się kimś ważnym, a jednocześnie w miarę rozwoju wydarzeń okazuje się jak mało znaczy, tajemniczego a zarazem groteskowego iluzjonistę z piękną asystentką u boku, ową asystentkę okazującą się nagle jedną z wiodących postaci, srebrzystego - człowieka z mocno podejrzaną przeszłością, w końcu wplątanego w całą tą niebezpieczną grę Pana Wacka, mało znaczącego byłego boksera z Kazimierza. 


W trakcie czytania książki w pewnym momencie wszystko zaczyna się z wolna wyjaśniać, układać w jakąś sensowną całość. Miałem wrażenie, że dzieje się to zbyt szybko i nazbyt klarownie. Nic bardziej mylnego! Skoro tylko doszedłem do wniosku, że wiem już wszystko, nastąpił nagły, i na prawdę niespodziewany, zwrot. Zwrot? Powiedziałbym wręcz - piruet! Bo oto nasz prosty człowiek z Kazimierza zaczyna wodzić za nos wyżej postawionych od siebie, szasta pieniędzmi na lewo i prawo, przecudna Tatiana sama ciągnie go do łóżka, a w pewnej chwili przychodzi mu negocjować (a nawet walczyć o życie) z... lalką!   


Akcja toczy się w zawrotnym tempie. Dość wspomnieć, że praktycznie wszelkie istotne sprawy rozgrywają się w przeciągu czterech dni. Ktoś powie: Jakże to? Cała książka zawiera cztery dni, TYLKO cztery dni, rozpisane na nieco ponad 250 stron a ty wspominasz tu o jakieś szybkości? Bez żartów! A ja odpowiem, iż na te nie ma tu miejsca. Z całą pewnością wielu z was hołduje zasadzie: Nie masz wolnego czasu - weź sobie dodatkowe zajęcie. Ile wówczas byliście w stanie zrobić nim ubiegła doba? Widzicie sami, że dzień to wcale nie tak długi okres, a nasz człowiek z Kazimierza wypełniał go jak tylko mógł. 


Na szczególną uwagę zasługuje klimat przedstawiony przez autora, atmosfera, moim zdaniem, znakomicie odzwierciedlająca życie toczące się na krakowskim "Kaźmirzu" poza oczami turystów. Dodatkowego realizmu dodaje odchodząca już w zapomnienie gwara krakowskiego przedmieścia, oraz autentyczność miejsc, które nieraz da się rozpoznać, mimo iż autor nie podaje ich nazw. Czasem wystarczy już nawet powierzchowna znajomość Krakowa.  


Reasumując, bardzo przyjemna lektura. Może nie wybitna, bo też prawdą jest, że nie trzyma w ciągłym, ogromnym napięciu. Z drugiej jednak strony nie pozwala, by czytelnik popadł w nudę, a przecież o to głównie chodzi. Sądzę, że większość z tych, którzy sięgną, lub już to zrobili, po Zimną fuzję nie będzie tego żałować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz