środa, 28 marca 2012

Wiktor Wołkow opuścił świat, który tak ukochał


Smutna to dla mnie wiadomość, gdyż odszedł człowiek, którego niezmiernie ceniłem i podziwiałem.


Artysta, fotografik przyrody Wiktor Wołkow zmarł wczorajszej nocy po przebyciu ciężkiej choroby. 


Był to człowiek przejawiający niecodzienną wrażliwość na piękno przyrody - zwłaszcza podlaskiej, bo właśnie jej poświęcił znaczną część swych prac - ale też niezwykłą wiedzę na temat praw nią rządzących. Jego pasja i kunszt zostały wielokrotnie docenione na licznych konkursach fotograficznych (krajowych i zagranicznych), na których to zdobył łącznie ponad sto nagród i wyróżnień. Był autorem albumów: Wołkow, Biebrza, Krzyż i Słońce.


W 2001 roku W. Wołkow zyskał tytuł człowieka sukcesu, przyznawany przez magazyn Kontakty, w 2005 roku natomiast Minister Kultury odznaczył go Srebrnym Medalem Zasłużonych Kulturze Gloria Artis. 


Prace Pana Wiktora można podziwiać w Autorskiej Galerii Wiktora Wołkowa w Supraślu, gdzie mieszkał wraz z żoną, we wspomnianych albumach bądź w galerii serwisu Wrota Podlasia.


Zapraszam serdecznie w podróż po magicznej krainie stworzonej okiem artysty, w końcu ten żyje tak długo jak długo pozostają żywe jego prace...

poniedziałek, 26 marca 2012

Papierowy cytat



Ktoś powie, że czytać każdy umie, zaprawdę mało kto czytać potrafi.
...cóż za rzecz przedziwna Czytanie! - jako gałąź oliwna lub migdałowy kwiat.
Książki te kto są?... Różni znajomi - poczciwi.

Cyprian Kamil Norwid

sobota, 24 marca 2012

Dreamgirls – Denene Millner (na podstawie scenariusza Billa Condona)





Dziewczęta marzeń? Dziewczyny ze snu? – Sen o Ameryce dostępnej dla każdego, nie tylko dla białych. 


Wizualnie książka nie przyciąga, a wręcz zniechęca wyzywającą (nawet nieco tandetną, mocno pretensjonalną) okładką. Cóż jednak z tego, czyż książki nie powinniśmy oceniać po jej wartości literackiej? Odpowiedź jest jasna, oczywiście że tak. A Dreamgirls zdecydowanie nie jest jedną z wielu pozycji stworzonych jedynie dla zabawienia czytelnika. 

Ileż to razy oglądałem adaptacje filmowe popularnych bądź też mniej znanych książek? I jakże często kończyłem z wyrazem zawodu na twarzy, albo chociaż w głębi duszy. Być może działo się tak dlatego, iż bardzo ciężko jest wizualizować wszystko, co zostało opisane słowem. Emocje – owszem, ich ekspresja zależy od umiejętności aktorów. Przemyślenia – można podać poprzez dodanie głosu wewnętrznego, ale… na to wszystko potrzeba czasu. Przeciętny film nie może trwać dziesiątek godzin, z kolei serial (ten może, o tak – nawet setki!) musi być ciekawy w każdym odcinku, by nie zniechęcał do dalszego oglądania, z tego też powodu nie ma w nim miejsca na zbyt wiele rozwlekłych przemyśleń bohaterów – uśpiły by akcję. Bez wątpienia książka zawsze górowała nad jej adaptacją filmową. 

Co jednak, jeżeli to właśnie książka została napisana w oparciu o film? Kiedy to scenariusz filmowy stał się pierwowzorem dla powieści? Tak właśnie było w przypadku Dreamgirls i to właśnie ów fakt skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję. 

Fabuła zbudowana jest wokół losów trzech młodych, czarnoskórych kobiet, które marzą o karierze estradowej, zwłaszcza jedna - Effie (solistka). Los stawia na ich drodze niejakiego Curtisa, który z uporem maniaka wręcz spełnia ich sny. Tak się przynajmniej wydaje przyjaciółkom, bo już wkrótce mają się przekonać jak wielce się myliły wobec swego dobroczyńcy. W momencie, gdy zespół zaczyna być rozpoznawalny (nawet na scenach zarezerwowanych wcześniej jedynie dla białych artystów! Nawet poza „stacjami radiowymi dla kolorowych!”) Curtis ujawnia swe prawdziwe oblicze bezdusznego, zdeprawowanego i wyrachowanego biznesmena, dla którego nie ma większej wartości ponad tą, którą można wymienić na dolary. 

Kończy się zabawa, kończy się przyjaźń, kończy się miłość, pasja, marzenia… rozpoczyna twarda walka o przetrwanie w biznesie muzycznym. 

Historia „dziewcząt marzeń” porusza dwa ważne problemy społeczne. Pierwszym, towarzyszącym czytelnikowi już od pierwszych stron, jest dyskryminacja rasowa. Mało wspomnieć, że akcja rozgrywa się w „białej” Ameryce, gdzie „murzyn” nie ma prawa wstępu do miejsc dla białych (toalet, jadalni – chyba, że w charakterze służącego – ani też na takie sceny). Drugim z ukazywanych problemów jest zatracenie człowieczeństwa na rzecz sławy i bogactwa. Zrywanie więzów międzyludzkich, kłamstwa, oszustwa, problemy alkoholowe, narkotyki i samotność – tym okupione są wysokie miejsca na światowych listach przebojów. Tym, i milionami dolarów w kopertach. 

Książka jest naprawdę godna poświęconego czasu. Częste zwroty akcji, niemała doza dramaturgii i niczym nie okraszony realizm sprawiają, że bez większego trudu możemy wczuć się w sytuacje bohaterów i przeżywać ich losy wraz z nimi. Napisana jest także w przystępny sposób, nie psujący radości z czytania… no i zawiera w sobie iskierkę nadziei, której nieraz tak bardzo potrzebujemy. 

Dążmy do marzeń, ale nie zapominajmy o otaczającym nas świecie – chciałoby się wykrzyczeć po zamknięciu książki opatrzonej neonowym napisem DREAMGIRLS na tle osnutych czerwienią pań w zwiewnych estradowych sukienkach.


A czy jest lepsza od filmu? Nie wiem bo go jeszcze nie obejrzałem, jednak nie omieszkam podzielić się swą opinią na ten temat w przyszłości;)

poniedziałek, 19 marca 2012

Trismegista - słyszeliście o niej?



Z nieukrywaną przyjemnością spieszę zawiadomić, że rozpoczęła się już sprzedaż wysyłkowa pisma literacko-filozoficznego, skrywającego się pod tajemniczym tytułem Trismegista. Z przyjemnością, ponieważ w bieżącym - piątym już - numerze pojawiło się moje autorskie opowiadanie Droga ku cieniowi


Polecam magazyn każdemu miłośnikowi polskiej literatury, a także tym, którzy nie oczekują od tekstu jedynie prostej, lekkiej fabuły, a cenią przekaz i niejednoznaczność. W końcu jak pisał Kraszewki Czytanie bez myślenia na nic; A myślenie bez czytania też niedaleko prowadzi.


Więcej informacji o samej Trismegiście jak i o sposobie zamówienia znajdziecie na stronie www.trismegista.pl


Przypominam także o wiosennej niespodziance Papierowej Orchidei. Wciąż jest szansa, by otrzymać, całkowicie za darmo, jedną z tajemniczych książek. Zwycięzca prawdopodobnie dostanie do wyboru jedną z dwóch lub trzech pozycji.

sobota, 17 marca 2012

Wiosenny Prezent


U    w    a    g    a   ! 
Z   a   b   a   w   a   ! 


W mojej biblioteczce znalazło się kilka książek, które nagle zażyczyły sobie zmienić właściciela. 

Ech... te papierowe kaprysy!

Postanowiłem jednak przychylić się do ich prośby i mam wam do zaoferowania następującą propozycję: 

Wszystkich zainteresowanych proszę o przesłanie mi krótkiej wiadomości dotyczącej oczywiście książek. Napiszcie, co wam daje czytanie, jaki rodzaj literatury cenicie najbardziej i dlaczego, czy przywiązujecie wagę do oprawy lub rodzaju papieru użytego do druku? Może macie jakieś inne pomysły, albo jakieś "dziwactwa" związane z czytaniem? Słowem - napiszcie cokolwiek, co w jakiś sposób będzie wiązało się z książką. 

Autor najciekawszego maila otrzyma od Papierowej Orchidei książkę-niespodziankę. 

Na wiadomości czekam na papierowaorchidea@gmail.com 
do 21 marca (takie wiosenne porządki;) ) 

środa, 14 marca 2012

Królestwo czarnego łabędzia - Lee Carroll




Dawno już nie czytałem fantastyki. 

Właściwie to nie, nie tak dawno sięgnąłem po pewną powieść fantastyczną, przez którą nie zdołałem przebrnąć i wróciłem do czytania innego rodzaju literatury, ale... wciąż na półce miałem, sprezentowaną przez siostrę (która sama od razu ją przeczytała), książkę Lee Carroll Królestwo czarnego łabędzia. W końcu to prezent, a i siostra wyrażała się o niej w samych superlatywach. No więc do dzieła, zacząłem, i odpłynąłem w krainę fantazji. Lekko, tak jak styl pisania Carroll i tajemniczo jak jej historia. Autorka fantastycznie wplata fantastykę w zwykłą codzienność. Obecność rzeczywistych miejsc, osób czy przedmiotów nadaje dużego realizmu kreowanej opowieści, co także nie jest bez znaczenia dla jej odbioru. Pozytywnego rzecz jasna. 

A może tak na prawdę nie zdajemy sobie sprawy jak bajkowy (I nie koniecznie w stylu Disneya. O, zdecydowanie nie!) jest nasz świat, gdy rozsunąć nieco kurtynę zdrowego rozsądku?

poniedziałek, 12 marca 2012

Papierowy cytat





Z książkami jest tak, jak z ludźmi: bardzo niewielu ma dla nas ogromne znaczenie. Reszta po prostu ginie w tłumie

Wolter

czwartek, 8 marca 2012

Los Montes - Bertrand Godbille



Rok 2012 rozpoczął się dla mnie znakomicie jeżeli by wziąć pod uwagę jakość książek po jakie sięgałem. Minęły już ponad dwa miesiące, przeczytałem sporo i, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, WSZYSTKIE lektury okazały się w pewien sposób wyjątkowe, każda odznaczała się czymś wartościowym i każdą zajęła poczesne miejsce w mojej zagraconej pamięci. Każda, aż do wczoraj. Wpadła mi w ręce pewna książka pod tytułem Los Montes autorstwa niejakiego Bertranda Godbille. Zaglądam na tylną okładkę... no, no, myślę, czasy powojenne, esesman, do tego motyw zemsty... To może być ciekawe, nieprawdaż? Zatem do dzieła, książki nie lubią czekać zbyt długo!


Taak, nie lubią, choć może niektóre powinny. Już po przebrnięciu przez kilkanaście stron doszedłem do wniosku, że czytanie męczy mnie okrutnie. Może to zmęczenie? - zadałem sobie pytanie i odłożyłem książkę. Powróciłem do niej następnego dnia i dotarłem do końca - przyznam, że nie bez ulgi. 


Los Montes jest krótką powieścią pisaną pierwszoosobowo, coś w rodzaju dziennika, utrwalonych wspomnień. Sądzę, że ten sposób narracji miał za zadanie dodać historii znamion realizmu oraz może nieco tajemniczości. Nic z tego. Pierwsze co mi się nasunęło na myśl po przeczytaniu tej pozycji to "nuda". Fabuła... ciężko tu w ogóle mówić o fabule, gdyż ta sprowadza się do jednego kluczowego zdarzenia, poprzedzonego kilkoma nieistotnymi zajściami. Troszkę przemyśleń bohatera, moim zdaniem nieco naciąganych i sztucznych, i choć ich wartość dla tekstu da się racjonalnie wytłumaczyć to jednak odpychają brakiem naturalności. Tempo akcji jest niemal zerowe, podobnie poziom napięcia. Liczyłem na elementy kryminalne, które moim zdaniem powinny stanowić o jakości Los Montes - niestety ich także zabrakło. Szkoda.


Niezwykle ciężko jest mi odnaleźć jakieś mocne czy w ogóle pozytywne strony tej książki. Dobrze, że liczy sobie tylko niespełna sto dwadzieścia stron. Prócz tego, cóż... jakoś spodobała mi się okładka. Podobno nie szata zdobi człowieka, jak widać ta stara prawda dotyczy także książek.  


Jeżeli mam być szczery to nie wiem czym książka może przyciągać. Nie akcją, nie intrygą, z pewnością nie wartością artystyczną, pomysł także wydaje mi się płytki. Być może czegoś nie dostrzegam, jeżeli tak, chętnie bym się o tym dowiedział.

poniedziałek, 5 marca 2012

Papierowy cytat




- Papier! - Westchnął. Sklep Związku Pisarzy nie sprzedawał mu już papieru, więc zamówiła go dla niego. - Papier to droga do serca pisarza.

Simon Montefiore

sobota, 3 marca 2012

Wiek biblijny i śmierć - Gustaw Herling-Grudziński







Takie były nasze rozmowy po zamknięciu sulmońskiej skrzynki (czy skrzyni). Nie mogliśmy podejrzewać, że to zamknięcie nie było wcale definitywne. 









Tak brzmiało ostatnie zdanie napisane przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Napisane właśnie w momencie, gdy snuta historia (oparta zresztą na rzeczywistych faktach, w pewnej mierze) poczęła się rozwijać w zaskakujący sposób. Czy to nie pobudza wyobraźni? Owszem i to dosyć mocno. Jaki zwrot akcji szykował nam autor jednak już się nie dowiemy. Pozostawia to mocny niedosyt, co nijak nie zmienia faktu, że książka warta jest uwagi, i nie tylko przez wzgląd na twórcę. Niezależnie od tego, iż wydany tekst był jeszcze w rękopisie, niedopracowany - można z czystym sumieniem uznać go za, mówiąc kolokwialnie, kawał dobrej literatury. Po tej lekturze nabrałem niemałą ochotę na zapoznanie się z treścią Wędrowca cmentarnego, który to także opublikowany został jako utwór niedokończony, niedługo przed opisywaną tu pozycją.