środa, 27 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Krzysztofa T. Dąbrowskiego



P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Krzysztofa T. Dąbrowskiego




Poprosiłem o podzielenie się swoją Papierową Orchideą Krzysztofa T. Dąbrowskiego, pisarza grozy, autora między innymi wznowionego niedawno (i poszerzonego o nowe teksty) zbioru opowiadań „Naśmierciny” oraz najnowszej książki „Grobbing, czyli nieludzkie stosunki międzyludzkie” utrzymanej w dość jeszcze nowym w Polsce gatunku jakim jest bizarro-fiction. Zatem, Krzysztofie, prosimy o Twoją propozycję.

Przyszła kryska na Matyska... Jak tu wybrać tą jedną jedyną, gdy wkoło tyle cudności? A na dodatek każda czym innym nęci i kusi. I nie, ten tekst nie będzie bynajmniej o kobietach, lecz o książkach właśnie. Chyba każdy, kto pisze, jest też nałogowym pochłaniaczem słowa pisanego (choć bardziej aktualnym określeniem w czasach powszechnej komputeryzacji byłoby raczej: stukanego). A kto nałogowo pochłania, ten ma potem problem z wyborem - klasyczny dylemat osiołka, któremu w żłobie dano, tyle tylko, że tych żłobów mamy tu od groma i ciut ciut. Tych takich jedynych ukochanych książek mam całą biblioteczkę. I tak mógłbym wybrać trylogię Tolkiena lub sagę o Wiedźminie, ale miałbym wyrzuty sumienia, że pominąłem "Misery", "Mroczną wieżę" czy "Dallas 63" Kinga. Mógłbym dać "Sto lat samotności", ale w klimatach typu realizm magiczny na równi stawiam "Gdy oślica ujrzała anioła" Nicka Cave. Dlatego mówię stop! Nie będę tu mnożył tytułów ponad miarę i ucieknę z krainy literatury na rzecz książki innego typu. Postanowiłem, że w tym konkretnie przypadku polecę książkę, która bardzo wpłynęła na moje postrzeganie świata, gdy byłem jeszcze młodym człowiekiem i moje poglądy na rzeczywistość dopiero się kształtowały. Tą książką jest "Życie po życiu" autorstwa Raymonda A. Moodego. A próbuje ona odpowiedzieć na odwieczne pytanie "Co jest po śmierci?".
To ciekawe, że choć jest tyle różnych religii, opisy doznań w chwili śmierci są niemal identyczne: unoszenie się nad ciałem i lot ciemnym tunelem, na krańcu którego jest oślepiająca światłość, a potem analiza i przegląd całego życia. Owszem, ponoć jest to wszystko wytłumaczalne naukowo (zwężanie źrenic w momencie śmierci, nietypowe reakcje chemiczne w mózgu), ale z drugiej strony jak wytłumaczyć, że ktoś ulatując z ciała wiedział, co się znajduje na szafie w szpitalnej sali dwa piętra wyżej? A fakt, że ktoś nam się przyśni dokładnie w chwili swej śmierci? A przeczucia tego faktu?

Zgodzę się, podania na temat tego, co dzieje się z człowiekiem po śmierci pokrywają się nieraz z zadziwiającą wręcz dokładnością, bez względu na uwarunkowania kulturowe czy wyznaniowe. A nawet jeżeli nie, to zawsze mają jakieś cechy wspólne. Ale właśnie, zadałeś Krzysztofie ważne pytanie. Spróbuj więc teraz sam udzielić na nie odpowiedzi. Jak to wszystko wytłumaczyć? Masz może jakąś własną teorię na ten temat?


Tak filozofując w temacie, to kto wie, może dusza to tylko taka energetyczna matryca, na której zapisane jest wszystko, czego doświadczyliśmy, kim jesteśmy, co czujemy i myślimy? Wszak naukowcy ostatnimi czasy przeprowadzili szereg badań i okazało się, że w chwili śmierci w naszych mózgach kumuluje się ogromna ilość energii, która w chwili gdy wydajemy ostatnie tchnienie, natychmiast znika. Jeśli by chcieć brnąć w tłumaczenia naukowe to można by powiązać temat duszy z wielowymiarowością wszechświata i fizyką kwantową, ale to byłby temat na osobny i bardziej obszerny artykuł, ale po co? Kto chce uwierzy, że jest coś potem, kto nie chce wciąż będzie się doszukiwał odpowiedzi w nauce...

albo na przykład w „Naśmiercinach” Krzysztofa T. Dąbrowskiego lub książce Raymonda A. Moodego. To także może się okazać interesującym doświadczeniem.
Dziękuję, Krzysztofie, a na zakończenie jeszcze dodam, że po lekturze „Naśmiercin” i poznaniu tekstów zawartych w „Grobbingu” zupełnie bezinteresownie życzę Ci jak najwięcej pomysłów i zapału do pisania!

piątek, 22 czerwca 2012

poniedziałek, 18 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Anny Pasikowskiej


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Anny Pasikowskiej

Nowym gościem, który zgodził się nam opowiedzieć o książce szczególnej w swoim życiu jest Anna Pasikowska, autorka głównie romansów. Witaj Anno!

Witaj Kamilu, dziękuję za zaproszenie do Twojej Papierowej Orchidei.

To ja dziękuję za to, że z niego skorzystałaś. A skoro tak, czekam z niecierpliwością na Orchideę.

Dla mnie taką Orchideą są książki do których wracam, które przeczytałam w swoim życiu więcej niż jeden raz. Pierwszą z nich jest „Anna Karenina” Lwa Tołstoja. Po raz pierwszy przeczytałam ją kiedy byłam nastolatką a więc baaaardzo dawno temu. Potem była moją lekturą na studiach, a potem wracałam do niej jeszcze kilka razy, i nawet teraz niedawno znów ją przeczytałam. Najdziwniejsze jest to, że za każdym razem jak czytam to znajduję w niej coś innego i za każdym razem łudzę się że Anna jednak nie rzuci się pod ten pociąg.
Wyobraź sobie, że dopiero jako kobieta dojrzała zrozumiałam dlaczego ona w ogóle to zrobiła, ale widocznie do pewnych wydarzeń w naszym życiu, do tego żeby je zrozumieć, musimy po prostu dorosnąć. Poza tym wydaje mi się, a nawet jestem pewna, że czytając daną pozycję literacką w poszczególnych etapach swojego życia zawsze podoba nam się w niej coś innego i zawsze odnajdujemy w niej to co akurat nam jest potrzebne. A dlaczego akurat ta pozycja? No cóż uwielbiam czytać o pięknej, wielkiej miłości okraszonej wielkim dramatem, osadzonej w XIX wiecznych realiach zwłaszcza. Jak czytam tę powieść to czuję się jakbym tam była, w Petersburgu, Moskwie, uwielbiam ten klimat, tę atmosferę życia w magnackich pałacach, mogę również wsiąść do czarownej karety, zatańczyć w oszałamiającej sukni na wielkim balu. Chciałabym żyć w tamtych czasach.

Widzę, że Twoje romanse nie były przypadkiem, a w pewnym sensie zapiskami tego, co Ci gra w duszy. W końcu nie kto inny jak Tołstoj napisał niegdyś: „Nienawidź zła w człowieku, człowieka kochaj.” Ale zaraz, czy dobrze zrozumiałem, że chcesz nam dziś opowiedzieć o jeszcze jednej książce?

Tak, ta druga powieść towarzyszy mi również od bardzo dawna, nazywam ją wręcz swoją literacką biblią. To trylogia Stanisławy Fleszarowej-Muskat „Pozwólcie nam krzyczeć”, „Przerwa na życie”, „Wizyta”. Tę powieść również przeczytałam kilkukrotnie, za każdym razem przeżywając podobne emocje. Ta historia mnie porywa, jej akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, zaczynając się w czasie drugiej wojny światowej, a kończy się wiele lat po niej. Historia Magdaleny urzeka mnie za każdym razem tak samo, przeżywam razem z nią to co ona przeżywa. Fleszarowa pisze tak pięknie i wiarygodnie, że aż trójwymiarowo. Z pewnością te dwie pozycje wywarły duży wpływ na moje życie pisarskie, a nawet na pewno bo jedna z moich czytelniczek powiedziała że moja ostatnia powieść Pałac z lusterkami jest napisana z taką samą pasją jak Anna Karenina. Myślę że większego komplementu nie mogłam usłyszeć.

Wygląda więc na to, że dziś otrzymałem cały bukiet Papierowych Orchidei. Przyznam się, że o ile znam twórczość Lwa Tołstoja to już powieść Stanisławy Fleszarowej-Muskat pozostaje dla mnie tajemnicą. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko rozwiać tę tajemnicę pogrążając się w lekturze.
Rozmawiamy o książkach, a przecież sama także je piszesz. Opowiedz, proszę, o swej pasji... do książek. Wyczerpmy temat.

Tak, piszę powieści. Ale wcześniej przeczytałam tysiące książek, różnych. Pisać zaczęłam dość późno, bo tuż przed czterdziestką. Nigdy wcześniej nic nie napisałam, a nawet nie próbowałam. Teraz mam na koncie trzy napisane powieści z czego dwie są wydane i w formie papierowej i elektronicznej. Zastanawiałam się skąd u mnie się wzięła chęć do pisania. I wiesz, przypomniałam sobie, że jako mała dziewczynka uwielbiałam zmieniać zakończenia znanych bajek i opowiadać je po swojemu, i tworzyć całkiem nowe. Oczywiście czytałam je wszystkie pasjami, żyłam nimi i to one wywarły wielki wpływ na moje życie i na wyobraźnię bez której pisarz nie napisałby żadnej powieści.

Chyba nie będę oryginalna jak napiszę, że moją ulubioną był Kopciuszek, może dlatego że chyba zawsze tak się czułam, nieco samotna, zagubiona, wystraszona. Na szczęście wszystkie te cechy nie towarzyszą mi już od dawna, a w każdej z moich powieści, teraz to sobie uświadomiłam, jest trochę kopciuszka.

I zaczęłam pisać takie powieści jakie sama chciałabym czytać, takie właśnie bajkowe, aczkolwiek osadzone w polskich realiach.
Był czas, że zachłysnęłam się literaturą amerykańską, współczesną, przeczytałam setki książek amerykańskich autorek. Ale teraz od dość dawna czytam prawie wyłącznie polskich autorów których odkryłam i poznałam, niektórych nawet osobiście, dzięki pewnej facebookowej grupie Tfórca.

Dzięki tej grupie dowiedziałam się, że mnóstwo ludzi pisze, że robią to dobrze, bo wstyd się przyznać, ale jeszcze rok temu myślałam, że mamy w Polsce pięciu autorów. Ja, osoba której pasją jest literatura tak właśnie myślałam. Ale wcale nie jest mi wstyd, a dlaczego? A dlatego że nasi polscy wydawcy kompletnie zapominają o polskich autorach których wydają, a wydają dużo. Niestety promują tylko tych uznanych zagranicznych, albo nieznanych ale też zagranicznych. Zupełnie tego nie pojmuję bo wypromowanie polskiego autora kosztuje tyle samo co zagranicznego. Dla mnie wygląda to tak jakby wstydzili się rodzimej literatury, jakby sami uznawali ją za gorszą. No to skoro tak, to po co w ogóle wydają, w przypływie szczęścia stawiają delikwenta na półce w empiku, gdzieś w kącie na dolnej półce i myślą że czytelnik sam się dokopie. Nie łudźmy się – nie dokopie się, czytelnik kupi to, co stoi na wierzchu, na wysokości wzroku, a najlepiej wielokrotnie widziane w różnych eksponowanych miejscach.

Moim marzeniem jest żeby polscy autorzy mieli taką promocję jak Dan Brown, Zafon, Murakami, Larson i inni „wielcy”, bo jak najbardziej na to zasługują.

To naprawdę piękne marzenie. Kto wie, Anno, być może kiedyś się spełni. Do tego czasu pozostaje nam pisać mimo wszystko. Z myślą o czytelnikach, którym gorąco polecam powieści Anny Pasikowskiej PAŁAC Z LUSTERKAMI oraz ROLLERCOASTER. Zarówno w wersji papierowej jak i elektronicznej.


wtorek, 12 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Kornelii Romanowskiej


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Kornelii Romanowskiej

Drodzy Państwo, oto odwiedziła nas Kornelia Romanowska, młoda poetka, która nie ogranicza się w swej kreatywności jedynie do pisania wierszy. Realnym dowodem tego jest między innymi wydana pod koniec ubiegłego roku debiutancka książka, jej tytuł brzmi „Puszka Pandory”. A teraz posłuchajmy, co Kornelia ma nam do zaproponowania.

Moja Papierowa Orchidea może się wam wydać dziwna. Najczęściej bowiem takowymi książkami nazywa się dzieła, wnoszące wiele do literatury i życia czytelników. Jednak w pewnym momencie mojego życia ta jedna, jedyna książka stała się zapalnikiem do działania. Dzięki niej na powrót uwierzyłam w wiele wartości, o których na co dzień zapominamy. Wolimy brnąć w ścieżki, które ktoś już dawno przetarł, zapominając o tym, że popełniano na niej błędy. Wolimy iść przez życie spokojnie, nie myśląc o tym, że za kolejnym zakrętem może być inna droga, lepsza, może z większą ilością wybojów, ale na jej końcu znajduje się coś, co w danym momencie jest nam najbardziej potrzebne. Moją Papierową Orchideą jest „Jeździec miedziany” Paulliny Simons. Książka przepojona uczuciami, buzującym w powietrzu napięciem, atmosferą niepokoju – ale wnosząca ciepło do serca i pozwalająca na nowo uwierzyć w siłę miłości i wolę walki. Dzięki niej ponownie przekonałam się, jak wielkie pokłady siły nosi w sobie człowiek. Jak wiele jest w stanie przeżyć, by odnaleźć bliską sobie osobę. Jak wiele jest w stanie znieść, by dotrwać do kolejnego świtu. I co najważniejsze – jak wiele jest w stanie dać z siebie drugiemu człowiekowi. W pogoni za dzisiejszym światem ludzie często zapominają o tym, że czasami trzeba się zatrzymać, obejrzeć się za siebie i poczuć, że tak naprawdę nic z tego nie jest ważne, jeśli nie mamy z kim tego dzielić.





,,Prosiłeś mnie o słowo? Oto ono: NADZIEJA.”




Powyższy cytat jest odzwierciedleniem książki. Pełna nadziei, wiary i miłości sprawia, że serce podskakuje w piersiach, a czytelnik marzy o tym, by zobaczyć na własne oczy szczęśliwe zakończenie. Los jest jednak kapryśny i często z nas drwi.
Paullina Simons uaktywniła we mnie niesamowicie duże pokłady weny. Dzięki historii Tatiany i Aleksandra poczułam w sobie na nowo chęć do pisania, a emocje, którymi napełniła książkę, wezbrały we mnie z wielką siłą. Tak wielką, że z moich palców słowa wylewały się same.

Przyznam, że sam także bardzo cenię tę książkę, chyba głównie za jej brutalny, niczym nie okraszony realizm. To jednak nie czas na moje opinie. Kornelio, na samym początku, wspominając o Twej kreatywności, celowo użyłem słów „między innymi”. Twoja twórczość to przecież nie tylko słowa, ale i obrazy – obrazy jakże silnie działające na wyobraźnię. Opowiedz, proszę, o swoim zamiłowaniu do innej formy sztuki jaką jest bez wątpienia grafika komputerowa.

Grafika jest moją wielką pasją. W każdej wolnej chwili staram się jej poświęcać.


Obraz, który widzicie, to wytwór mojej wyobraźni – surrealistyczna wizja artysty, który zespala się z otoczeniem. Wszystko przestało dla mnie istnieć w momencie, gdy rozpoczęłam nad tym pracę. Nie liczyłam spędzonych przy tej grafice godzin, wypalonych papierosów czy też wypitych kaw. Myślałam jedynie nad tym, jak cholernie bardzo mi się podoba to, co widzę. Ze wszystkim, co kochamy, tak jest. Gdy zaczynam coś robić, cokolwiek, oddaje temu całą duszę. Może to być błąd, może powinnam poświęcać się mniej, może trzeba wytyczać sobie ostrzejsze granice. Powtarzam to sobie za każdym razem i za każdym razem odpowiedź jest taka sama – przecież to kochasz. A gdy kogoś kochamy dajemy mu siebie tylko w połowie?

Grafika to jedna z moich największych pasji i mam nadzieję, że to widać :)

Ja tu dostrzegam wizualizację mocno ugruntowanej, nie poddającej się ograniczeniom, a zarazem niezwykle barwnej i pełnej finezji osobowości – tak, widać że oddałaś tej pracy cząstkę siebie. Cząstkę kompletną, wyrażającą Cię w pełni, nie w połowie. Niczym Tatiana swojemu Aleksandrowi. To podobieństwo chyba najlepiej ukazuje jak bardzo książka wpłynęła na Twoją świadomość. Dziękuję za odrobinę piękna, którą się z nami podzieliłaś, Kornelio.

piątek, 8 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Jana Siwmira


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!




Papierowa Orchidea Jana Siwmira

Tym razem dość nietypowo, bo oto w moim ogrodzie zawitał Jan Siwmir – autor o dwóch twarzach, dwóch osobowościach ale z całą pewnością nie dwulicowy! Być może powinienem, Janie, poprosić cię o dwie Orchidee z racji Twojej dualnej natury, ale słowo się rzekło – gość to gość, nawet jeśli tak nietuzinkowy. Przedstaw swoją jedną Papierową Orchideę. 



Mam na półkach mnóstwo Papierowych Orchidei, a tu jeszcze cały czas dochodzą ich elektroniczne rodzaje. Ale skoro mam wybrać jedną, niech będzie to wybór wierszy Wisławy Szymborskiej „Poezje”. Zakochany w jej wierszach jestem od lat, bo nieodmiennie wprawia mnie w zdziwienie fakt, że jestem na tym świecie w „...zanadto jednej osobie? Tej a nie innej? I co tu robię? (...) Dlaczego tylko raz osobiście?[...] mam ciało pojedyncze, nieprzemienne w nic, jestem jednorazowa aż do szpiku kości”.



Nikt lepiej nie zdefiniował mojego stosunku do otaczającej rzeczywistości. Wyłącznie Szymborska potrafiła ująć razem słowa, które do tej pory nigdy się nie spotykały i stworzyć z nich klucz otwierający moją duszę. 

Pięknie, zapewne wielu miłośników poezji uśmiecha się w tym momencie do monitorów na wspomnienie kobiety, która mimo że całkiem niedawno opuściła nas i ten świat, pozostaje żywa w niejednym sercu. 



Ale... wybacz, że o to pytam, w końcu powinienem być przygotowany... kim tak naprawdę jest Jan Siwmir? 



Jestem Tarsjuszem, synem Tarsjusza. Co mi za to dasz, że mi niczego nie musisz odbierać? 

Oj Janie, chcesz się wykpić słowami Szymborskiej, tak? Nic z tego. Wyspowiadaj się przede wszystkim z tajemniczej dwuosobowości.

Nie ma w niej nic tajemniczego. Jesteśmy po prostu pisarskim duetem małżeńskim. Właściwie nie tylko pisarskim, fotografia bowiem coraz bardziej ingeruje w nasze życie.

Pisałeś kiedyś, że to dla relaksu uciekasz w fotografię, a krwi upuszczasz (sobie i innym) pisząc teksty publicystyczne i recenzje... 

To prawda, fotografia mnie odpręża, pisanie zaś jest wentylem, inaczej jeszcze trudniej byłoby ze mną wytrzymać (śmiech)

Hmm... Ach tak... Myślę, że to czytelnikom wiele wyjaśni. Dziękuję ci... wam... bardzo, Janie Siwmirze. Rzekłbym, że poznać cię sprawiło mi podwójną przyjemność. A wszystkich zaintrygowanych osobą Jana zapraszam na stronę www.jansiwmir.com

To ja dziękuję Ci za wyróżnienie i przywilej opowiedzenia o swojej ulubionej książce.


poniedziałek, 4 czerwca 2012

Naśmierciny i inne opowiadania - Krzysztof T. Dąbrowski



Przyznam, że od pewnego czasu bardzo chciałem zapoznać się z treścią opowiadań wydanych pod złowrogo brzmiącym tytułem jednego z nich Naśmierciny. Zainteresowałem się tym zbiorem już w dniu, gdy pierwszy raz o nim usłyszałem. Kiedy dotarła do mnie wiadomość, iż pozycja ta zostaje wydana ponownie (Mało tego! Uzupełniona o nowe teksty.) Postanowiłem: MUSZĘ JĄ ZDOBYĆ! I zdobyłem dzięki uprzejmości autora i Wydawnictwa Agharta.

Co sprawiło, że tak bardzo zafascynowała mnie ta książka?
Motyw śmierci, który jest mi szczególnie bliski. Temat, który przed rokiem sam podejmowałem we własnym zbiorze, a który daje niewyobrażalne możliwości. Odkąd tylko do człowieka przypięto metkę z napisem sapiens zaczął się on zastanawiać, co się dzieje gdy jego bliscy stają się chłodni jak kamień i nie bardziej od niego aktywni. Czy istnieje coś potem? Jeżeli tak to co? Pustka? Inny świat? Lepszy świat? Może gorszy, albo też wciąż ten sam tylko w innym ciele, innej postaci? A jeśli nie ma nic? Oto największa zagadka ludzkości, nic więc dziwnego, że rozbudza fantazję.

Naśmierciny są dość indywidualnym podejściem do śmierci. W wielu z tych opowiadań moment przejścia (tak to sobie nazwę) zdaje mi się dość płynny. Nie jest jednym szybkim cięciem oddzielającym nas całkowicie od dawnego życia, a jawi się raczej przeprowadzką, którą w pewnym stopniu musimy sami zaakceptować. Podoba mi się na przykład wizja decydowania, przynajmniej częściowo, o swoim życiu po śmierci wykreowana w jednym z tekstów. A może wypadało by raczej powiedzieć życiu po życiu lub po prostu – śmierci... Chyba że ta rozpoczyna się Naśmiercinami i jest od nas zupełnie niezależna jak to ma miejsce w innej historii. W kolejnych odnajdziemy m.in. elementy teorii spiskowych, elementy futurystyczne, już to ocierające się delikatnie o aspekty teologiczne. Zwięźle: dużo fantastyki, mocne fundamenty jeśli chodzi o merytorykę, niebanalne spostrzeżenia i pomysły, a do tego lekkie pióro, co jest niezmiernie ważne w przypadku cięższych gatunków literatury.

Krzysztof Dąbrowski znany jest głównie jako pisarz grozy i groteski, i rzeczywiście w tymże klimacie utrzymane są wszystkie opowiadania zawarte w książce. Jego styl, jakże charakterystyczny, potrafi wywrzeć na czytelniku naprawdę piorunujące wrażenie, zwłaszcza jeżeli cenimy sobie atmosferę niemal psychodeliczną. Lektura ta przywiodła mi na myśl stare dobre produkcje filmowe (ach, te dawne horrory!), które tak niegdyś lubiłem... To dla mnie ogromny pozytyw.

Jedynym zgrzytem, o którym mogę wspomnieć jest, jak na mój gust, pewna nachalność zdrobnień i zwrotów skrajnie żartobliwych w wypowiedziach bohaterów NIEKTÓRYCH opowiadań. Niektórych, bo są też takie, w których zabieg ten sprawdza się doskonale, w innych natomiast nieco drażni. Prócz tego detalu całość prezentuje się naprawdę bardzo przyzwoicie, nie odbiegając poziomem od okładki wobec której nie sposób pozostać obojętnym.

Z całą pewnością czas poświęcony na lekturę Naśmiercin nie był dla mnie czasem sprzeniewierzonym. Spodziewam się ponadto, że za jakiś czas poświęcę go jeszcze więcej by odkryć te niezwykłe opowiadania na nowo, bo wciąż mam wrażenie jakbym nie wykorzystał potencjału, który w sobie kryją.

niedziela, 3 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Piotra Olszówki




P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!




Papierowa Orchidea Piotra Olszówki


Tym razem gościem Papierowej Orchidei jest Piotr Olszówka, pisarz, rysownik, znawca średniowiecza... w moim odczuciu prawdziwy polihistor na miarę dzisiejszych czasów. Piotrze, czy jako pisarz i czytelnik o tak wielu pasjach (a nie przesadziłbym mówiąc: talentach) Znalazłeś w życiu „tą jedyną”? Rzecz jasna mam na myśli książkę.

Jak prawie każdy człowiek czytający i piszący nie mam tej jednej najważniejszej książki. Ale za to mam dwie książki szczególne, które odegrały w moim pisaniu bardzo ważną rolę. A może nawet trzy. Kłopot w tym, że kiedy tylko podam liczbę, to zaraz przypominam sobie: a ta? a ta? a tamta? a ta z kolei to pies? I tak z dwóch książek robi się mniej więcej trzysta-czterysta tych najważniejszych. Cóż, skrzywienie. Ale w pierwszej kolejności i tak myślę o dwóch: "Lonesome Dove" Larry'ego McMurtry i "Świecie według Garpa". Garpa zostawię sobie na inną okazję, bo chyba najważniejszy dla mnie cytat z książki pochodzi właśnie z "Lonesome Dove" znanego u nas jako "Na południe od Brazos".


Dlaczego pisarz-fantasta ze skrzywieniem na historię wybiera western a nie pomnikowe dzieło w rodzaju Biblii, "Iliady" czy "Odysei"? Nie tylko dlatego, że mam wypaczony gust literacki i pokrętne poczucie humoru.
"Lonesome Dove" to nowożytna epopeja w wielkim stylu - być może nie przetrwa dwóch tysięcy lat, jest na to zbyt współczesną opowieścią. Bohaterowie są zwyczajni, heroizm nierówno podzielony, los drwi z ludzi co chwilę. Ten, kto całe życie czeka na wyzwanie - czeka na próżno i na koniec zostaje ze świadomością, że całe życie zmarnował... ten, którego nikt nie posądza o heroizm, wciąż zostaje bohaterem. Czas mija, życie mija, sprawiedliwość nie nadchodzi a kiedy poczujemy się bezpiecznie - przychodzi Indianin i bez znieczulenia zdziera skalp. Wielka podróż w nieznane zaczyna się od nudy, nic nie jest wzniosłe i idealnie czyste... ludzie najczęściej dorównują rozumem swym wierzchowcom, a jeśli zmądrzeją - zostają bandytami i kończą na powrozie... Życie jest ciężkie i brudne, byle przypadek wywraca je do góry nogami: przyrodnik zostaje kaznodzieją, bo jego osioł podczas przeprawy przez rzekę traci roczne zbiory motyli. Taki właśnie jest świat Dzikiego Zachodu według Mistrza McMurtry: w niczym nie przypomina heroicznych westernów, które tyle zawdzięczają poetyce klasycznej greckiej tragedii.
W tym świecie jednak coś mimo wszystko udaje się uratować. Wbrew wszystkiemu można dobrze wychować syna, kochać kobietę, przeżyć prawdziwą przyjaźń... a czasami udaje się komuś pomóc.
To mało według skali porównawczej z innych eposów. To dużo, jeśli pomyślimy o doświadczeniach na miarę drugiej wojny światowej a nie wojny trojańskiej.

Ale i tak z całej tej dużej powieści najważniejsze dla mnie było jedno zdanie.

Z tymi życiowo ważnymi cytatami sprawa jest złożona. Pełnią rolę modlitwy określającej stosunek do świata, chociaż bardzo często daleko im do kanonów religijnych, a niektóre, takie, jak przedbitewna modlitwa Conana z klasycznego filmu "Conan Barbarian" z Arnoldem Schwarzeneggerem, mogłyby załamać czy śmiertelnie obrazić człowieka wierzącego.
Są wśród tych słów takie, które po prostu pocieszają - niczym napis na pierścieniu chorującego przewlekle króla: TEN DZIEŃ RÓWNIEŻ MINIE.
Wszystkie działają trzeźwiąco i przywracają właściwą hierarchię oceny świata.

Moje słowa wypowiedział kapitan Gus McCrae:
"bo my nie wypożyczamy świń i trzeba to jasno powiedzieć. Człowiek, który chce wypożyczyć świnię, nie cofnie się przed niczym".




Bardzo życiowy cytat. A nabiera szczególnego wymiaru, gdy sięgnąć do symboliki świni jako obfitości. Żądza posiadania w istocie jest nieokiełznana. Szkoda, że nie podkładamy ludziom właśnie takich symbolicznych świń...












Opisujesz, Piotrze, otaczający świat przy pomocy pisma, rysunku, fotografii, bywa że przemierzasz go boso, fascynują cię minione dni, zapomniane obyczaje i kultura. A gdybyś miał coś mu powiedzieć wprost?



Czasami zdarza się tak dziwnie, że powinienem coś powiedzieć ludziom. To zazwyczaj sytuacja dla mnie lekko niezręczna i nienaturalna, bo jestem wyrafinowany jak budowa cepa i jak mam coś do powiedzenia to mówię, a jak nie - to milczę. Wywołany do odpowiedzi najczęściej mówię z głowy czyli z niczego... ale ponieważ jestem człowiekiem w dużej części zbudowanym z rozmaitych tekstów, jak przystało na postmodernistę - ratuję się w takiej sytuacji historią.
Tu pasuje mi opowieść o Winstonie Churchillu, którego poproszono aby przemówił do uczniów swej dawnej szkoły, której w dzieciństwie szczerze nie znosił.
Podobno stanął przed kilkoma setkami dzieci oczekujących na Wielkie Słowa najwybitniejszego Anglika wszech czasów i zamilkł.
Po chwili powiedział z mocą: NIE PODDAJCIE SIĘ.
Zamilkł znowu.
Odszedł od mikrofonu w stronę swojego miejsca wśród honorowych gości, ale nagle zawrócił i powiedział do uczniów: NIE PODDAJCIE SIĘ.
I całkowicie wyczerpany usiadł. Nie miał im nic więcej do powiedzenia.
No to co więcej ja mogę powiedzieć?

Mógłbyś niejedno, ale po co? Wyraziłeś już wiele w swojej książce „Królewskie psy. Morrigan”, która dla mnie stała się źródłem zawiłych rozważań, a jednocześnie okazała się dobrą zabawą.


Dziękuję, Piotrze, za Twoją Orchideę, kolejny diament w mojej kolekcji i być może kolejne wspaniałe odkrycie dla niektórych z  czytelników.

piątek, 1 czerwca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Anny Klejzerowicz



P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!




Papierowa Orchidea Anny Klejzerowicz


Dzisiaj posłuchamy Anny Klejzerowicz, autorki błyskotliwych kryminałów i opowiadań – dość wspomnieć tak popularne tytuły jak „Cień gejszy” i „Sąd Ostateczny” – oraz najnowszej „prawdziwie magicznej”, jak czytamy w jednej z recenzji, zupełnie innej niż dotychczasowe powieści „Czarownica”. Pani Anno, prosimy o PAPIEROWĄ ORCHIDEĘ.


Mam wybrać jedną, tylko jedną orchideę? To niesamowicie trudny wybór, gdy ma się ich cały ogród! A jednak spróbuję... Popatrzmy więc, co my tutaj mamy... Spacerując alejkami mojego papierowego ogrodu, mijam kolejne rabaty i rabatki. Oto barwne kwiatki z literaturą dziecięcą i młodzieżową, a tam dalej dojrzałe, dorodne okazy: poezja, powieści, książki popularnonaukowe, zbiory opowiadań. Wszystkie kuszą, lecz mijam je pospiesznie, szukając tej jednej, jedynej, od której wszystko się tak naprawdę zaczęło. Oczywiście dla mnie, Wreszcie znajduję ją w odległym, zapomnianym, niemal dzikim zakątku ogrodu. Jest. I wciąż kwitnie! Niewielka, niepozorna, za to egzotyczna orchidea o nietypowej urodzie. To „Śladami Inków” P. H. Fowcetta, w przekładzie Tadeusza Everta, wydanie z 1964 roku nakładem Iskry Warszawa. Stara książeczka, oprawiona w marmurkowy papier, zaczytana do granic możliwości. Autentyczne, choć niedokończone pamiętniki ekscentrycznego podróżnika i odkrywcy, który podczas swych kolejnych wypraw w głąb amazońskiej dżungli poszukiwał ruin legendarnego miasta, opisanego w pewnym siedemnastowiecznym manuskrypcie. Odkrycie to miało zrewolucjonizować całą naszą wiedzę o historii ludzkości. Z ostatniej wyprawy w 1925 roku Fowcett już jednak nie powrócił, a jego śladów poszukuje się do dziś. Czy odnalazł to, czego szukał? Nikt tego nie wie i prawdopodobnie już nigdy się nie dowiemy. 

Książkę wygrzebał mój Ojciec w którymś z antykwariatów i sprezentował mi ją, a przy okazji zaraził nieuleczalną obsesją wiecznej pogoni za tajemnicami i zagadkami przeszłości. Miałam wtedy jakieś szesnaście lat, lecz do dziś pamiętam te dni, noce, tygodnie, miesiące, spędzone nad książkami, mapami i notatkami, w poszukiwaniu zaginionego w dalekiej dżungli miasta. Była to zarazem wspaniała przygoda, jak i niespełnione marzenie. Dopiero później zrozumiałam, że ważniejsze jest samo poszukiwanie niż odkrywanie, a tajemnice są najpiękniejsze, dopóki... pozostają tajemnicami. Dlatego w swoich własnych książkach nadal poszukuję, tropię zagadki, choć zawsze pozostawiam też jakąś część tajemnicy w mrokach niepewności. I do dziś mogę z pamięci zadeklamować motto, które Fowcett umieścił na karcie tytułowej swoich wspomnień. Ono i mnie przyświeca: 

”... Głos tak zły jak sumienie do ciągłej wzywał odmiany 
I nieprzerwanym szeptem powtarzał noc i dzień: 
”Odnajdź to, co ukryte. Pójdź, szukaj za gór pasmami, 
Coś kryje się za górami. Zgubione – czeka cię!”
(R. Kipling „The Explorer”).   







Tak właśnie wygląda jeden z serii drzeworytów, będących tematem zagadki historycznej i kryminalnej, opisanej w "Cieniu gejszy". 







Ta niespodzianka to jednak nie wszystko, co przygotowała nam autorka. Odkładając na bok prezentowaną grafikę, kontynuuje:

A oto "Czarownica", moja najnowsza książka, która ukazała się pod koniec kwietnia tego roku. Tym razem nie jest to kryminał, ani nawet nie powieść grozy, lecz obyczajowa. Choć i tutaj nie zabraknie oczywiście tajemnic i sekretów. "Czarownica" to chyba najbardziej "osobista" z moich książek, w tym sensie, że opisuje pewną wizję świata, która jest dla mnie ważna.   
Więcej o książce dowiecie się ze strony wydawcy. Można tam także wysłuchać fragmentu powieści w interpretacji Jacka Braciaka. 
Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcecie zajrzeć do "Czarownicy" :) 
Pozdrawiam wszystkich Czytelników oraz osoby kochające książki!


Tak więc „Śladami Inków” P. H. Fowcetta zostaje kolejną PAPIEROWĄ ORCHIDEĄ. Nasuwa się jednak pytanie: czy książka, której tytuł brzmi "Czarownica", może nie być książką magiczną? Myślę, że warto przekonać się o tym samemu. 

Bardzo dziękuję, Anno, za poświęcony czas!