środa, 18 lipca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Karoliny Dyja


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Karoliny Dyja













































Stosunkowo niedawno natknąłem się na artykuł pod tytułem „Czy jestem za młody, by pisać?” Przyszedł mi na myśl ten tytuł nie bez powodu, a za sprawą kolejnego gościa – autorki będącej aktualnie w wieku maturalnym. Czy jest za młoda, by pisać? Po prostu pisze, a efektem tego są artykuły dla Magazynu Kontury, portalu Gazetownia czy kwartalnika Via Appia, publikacja opowiadania w zbiorze „O, choinka! Czyli jak przetrwać święta” oraz wydana w 2011 roku powieść obyczajowa „Uwaga, pani polityk za kierownicą!” 

Karolino, skoro zaczyna się pisać i być docenianym tak wcześnie jak Ty, to jak wcześnie zaczyna się czytać książki? Bo przecież oczytanie jest bardzo ważne w życiu pisarza. 

Moja przygoda z literami zaczęła się, kiedy miałam cztery lata. Mama po raz któryś czytała mi „Ulicę Sezamkową”. Historyjki o Erniem, Bercie czy Ciasteczkowym Potworze znałam niemal na pamięć, więc biedna mama nie mogła przekręcić nawet wyrazu, żebym tego nie zauważyła. Zdenerwowało ją to kiedyś i powiedziała mi, żebym czytała sobie sama. Nauczyłam się tego na magnesach – literkach, które przyczepiałam na lodówce. 

Od tamtej pory pochłonęłam ogromne ilości najróżniejszych książek. Wśród nich znalazły się dwie, które jakoś mną wstrząsnęły – był to pozytywny wstrząs czytelniczy. 

Pierwszą z nich jest mój prezent na dziewiętnaste urodziny, czyli „Kochanek jej wysokości” Uładzimiera Arłou. 

Co mnie w tej książce ujęło? Chyba najbardziej sam autor. W powieści sięga do wątków autobiograficznych, co tworzy kapitalny efekt, zwłaszcza, że podchodzi do siebie i świata z dystansem, humorem i sporą dawką zdrowej ironii. Wzrusza mnie też jego umiłowanie własnego kraju. W pamięć zapadła mi scena w łaźni w miejscowości Pierechodnyj Doł, w której autor wypytuje swoją rosyjską towarzyszkę: „A wiesz, jak jest po białorusku gwiazda? Zorka. A wiesz, jak jest miłość? Kachannie”. Do tego Dźwina, niedźwiedzie, statki na Horyni... Udało mu się po prostu uchwycić coś pięknego, duszę miejsca. Ciekawego, a przecież nieznanego, bo z czym kojarzy się nam Białoruś? Z Łukaszenką? 

Otóż to! Większość swojego dotychczasowego życia spędziłem w rejonie granicy z Białorusią i wiem, że nawet tam często utożsamia się Białorusinów z Rosją. O samym narodzie natomiast wiedza jest znikoma. A przecież Białorusini posiadają własną tożsamość, własny język i od blisko ćwierćwiecza suwerenne państwo. Wspomniałaś, że masz dzisiaj dla nas dwie Orchidee. Zatem… 

Drugą szalenie dla mnie ważną książką jest „Tylko prawda” Anny Politkowskiej. 

Właściwie może wydać się nudnawa. To literatura faktu. Niektóre reportaże są jak uderzenie młotkiem w głowę – autorka nigdy nie bawiła się w gładkie słowa. Jednak, bojąc się, oburzając i dziwiąc razem z nią, czegoś się nauczyłam. Pojęłam, jaka chcę być, co cenię i co chcę naśladować. A skłonić kogoś do pracy nad sobą – to wielka rzecz. 

Więc to w tej książce, albo idąc dalej – w tej twórczości, Anny Politkowskiej, można się doszukiwać korzeni Twojej własnej. Rozwiń, proszę, tę myśl. W jaki sposób autorka skłoniła Cię do pracy nad sobą? Jakie odzwierciedlenie znajdują jej słowa w tym, co tworzy Karolina Dyja? 

W ankiecie dotyczącej swojej pracy zawodowej Anna Politkowska napisała, że „Ludzie są godni uwagi”. To zdanie w pewien sposób wyznacza kierunek mojej przyszłej pracy twórczej. Czytając nie ograniczam się do jednego gatunku (uwielbiam kryminały!), ale jako pisarka będę raczej monotematyczna. Nie umiałabym stworzyć dobrej intrygi. Jedyne, co mnie naprawdę zajmuje, to człowiek. Szukam niezwykłości w zwykłym i chciałabym pokazać, że nawet opisywanie przysłowiowej „drogi do kibla” może być ciekawe. Lubię humor, często więc wplątuję bohaterów w komiczne sytuacje. Lubię patrzeć z przymrużeniem oka na rzeczy z pozoru poważne – na przykład na politykę. Efektem mojej zabawy ze sceną polityczną w tle jest między innymi „Uwaga, pani polityk za kierownicą”, mini dramat, który wydałam jako e-book. 

I oby efektów tej zabawy było jak najwięcej. Masz, Karolino, całe życie przed sobą. Mnóstwo czasu na dążenie ku marzeniom. Co zamierzasz zrobić z tym czasem? Czego byś sobie życzyła na przyszłość? 

Czego bym sobie życzyła? Najprościej powiedzieć, że wydania książki „na papierze”. Wtedy poczuję się pisarką, no i spełnię swoje marzenie. 

A ja Tobie życzę więcej tak inspirujących lektur, jak te, o których nam dziś opowiedziałaś!


środa, 11 lipca 2012

Jubileuszowa PAPIEROWA ORCHIDEA :)



P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Małgorzaty Kalicińskiej

(książka zaręczynowa)

fot. Magda Wiśniewska Krasińska

































Ci, którzy śledzą PAPIEROWE ORCHIDEE pamiętają zapewne pierwszą odsłonę. Poznaliśmy wówczas opinię Małgorzaty Kalicińskiej. Pani Małgorzata bardzo chciała nam jednak opowiedzieć o jeszcze jednej książce i nie, nie tylko kolejnym tytule - o konkretnej, bezcennej książce będącej w posiadaniu autorki. Dlaczego tak ważnej? W jakich okolicznościach pojawiała się w jej życiu? I co to życie zyskało poza pożółkłym papierem i zapachem... kuchni? Przeczytajcie sami w jubileuszowej, bo dziesiątej, Orchidei!

Książka zaręczynowa? 

Anotak! Tak to właśnie cięgiem mówił Muminek, ale tekst nie będzie o Muminkach, choć Mama Muminka też zakładała fartuch i pitrasiła. Jak ja! 

Otóż na zaręczyny dostałam od mojego ukochanego książkę. 

Właściwie dwie książki zdobyte z niejakim trudem, wygrzebane w Necie, zapłacone słono, choć nie były w cenie papirusu staroegipskiego ani Biblii Guttenberga to dla mnie książki ważne, piękne i mające w sobie coś ze skarbu. 

Otóż jest to wydanie z 1911 roku popularnej wtedy królowej kuchni a właściwie gospodyni nadzwyczajnej Lucyny Ćwierciakiewiczowej. (Najpierw MY mieliśmy naszą Ćwierciakiewiczową, a dopiero później Amerykanie swoją Julię Child zauroczoną kuchnią… francuską. Nasza Lucyna sławiła polską kuchnię!) 

Jej „365 obiadów” i „Jedyne praktyczne przepisy” to w tamtych czasach wielkie novum, bo kobiety książek kucharskich nie pisywały. W ogóle mało wtedy pisały a może pisały sporo, ale rynek opanowany był przez mężczyzn. 

Stąd nawet tekst mojego kolegi: „Gośka, rób co chcesz, ale literatura przez wieki była rodzaju… męskiego”. Tak, tak, prawda, ale to już się wyrównało! 

Wracam do zaręczynowej książki, która przyszła kurierem, i oto miałam w dłoniach rarytas! Dwie księgi stareńkie, które, to widać, przeszły przez wiele rąk! W ilu-ż kuchniach się należały wdychając smakowite zapachy? Ile osób informowały ile łutów mąki a ile szczypt soli? 



(co za język!)



Pachną dzisiaj starym drukiem, papierem też starym i wspomnieniami o których same nie opowiedzą. Na marginesach czyjeś zapiski czynione ładnym pismem, ołówkiem, a jako zakładki… Jej to bonus! Wycinki kulinarne z Kuriera Ilustrowanego! Bajko ty moja! Ogromnie wzruszające, ciekawe literacko i kuchennie! Dzisiaj tak się zmieniło! Kto by robił kluseczki ze szpiku, który jest posądzony o hipercholesterolemię i samo zło – zwierzęcy tłuszcz? Od samego czytania wątroba boli dzisiaj wydelikacona nadmiernie i ponosząca trud trawienia nie zwierzęcych tłuszczów, a konserwantów, udogodnienia i zmory naszych czasów? 

To tu znalazłam przepis na konfiturę z zielonych pomidorów, do której mój ukochany wzdycha: „wiesz, ciocia taką robiła”. 

Dzisiaj mało kto kupuje takie starocia, a szkoda. Moja książka zaręczynowa ma u mnie dożywocie a potem dostanie ją córka, może wnuczka? Jako rarytas, skarb! 

PS Teraz zapoluję na Książkę Marii Monatowej.

czwartek, 5 lipca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Renaty Kosin


P A P I E R O W E   O R C H I D E E




Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Renaty Kosin

fot. Zbigniew Ramsko Kozłowski


„Rodowita Podlasianka, od osiemnastu lat na stałe zadomowiona na Warmii” – tak mówi sama o sobie autorka, która poleci nam dzisiaj kolejną wyjątkową książkę. Poznajmy Renatę Kosin oraz jej debiutancką powieść „Mimo wszystko Wiktoria”. Renato, pamiętasz jeszcze dzień, w którym zapytałem o Twoją JEDYNĄ książkę? Wyodrębnienie tytułu nie sprawiło Ci wówczas większego problemu, prawda?

Kiedy zostałam poproszona o polecenie mojej Papierowej Orchidei, w głowie zupełnie automatycznie i niemal natychmiast pojawił mi się pewien tytuł. Najpierw tylko jeden. Kiedy jednak zaczęłam się zastanawiać nad innymi książkami, które wywarły na mnie wrażenie, zainspirowały do pewnych działań, zachwyciły lub też zaskoczyły okazało się, że tych tytułów przypomniało mi się znacznie więcej. O wiele za dużo, by je wszystkie sprawiedliwie przedstawić. Wtedy wróciłam myślami do tego pierwszego, który właściwie podsunęła mi moja podświadomość i chyba intuicja – a powszechnie wiadomo, że jedna i druga z reguły podpowiada najlepiej.

Jest to książka, którą przeczytałam jakieś trzy lata temu. Jej treść, fabuła zatarły się nieco w mojej pamięci, nie pamiętam też imion bohaterów, jednak mimo to coś z niej we mnie zostało. I wydaje mi się, że jest to coś znacznie ważniejszego niż wspomniana fabuła, która moim zdaniem w książce, o której mówię była tylko tłem. Tłem czegoś istotniejszego, w czym właśnie tkwi jej właściwa wartość. Coś, co zostało ukryte między jej wersami i wplecione w tok wydarzeń, a tak naprawdę stało się głównym bohaterem. Ten bohater to człowiek, a właściwie człowieczeństwo i wszystko to, co jest z nim związane. Słabość i siła, życie i śmierć, dobro i zło i… uniwersalizm. To, że tak naprawdę mimo zmieniającego świata są pewne sprawy, które wciąż pozostają takie same. Człowiek od zawsze jest istotą poszukującą – dążącą do upragnionego ideału, łamiącą tabu, chcącą w coś bezgranicznie wierzyć, zdolną do miłości w imię nienawiści i do nienawiści w imię miłości. Bywa dobry i zły jednocześnie, gdzie to dobro i zło nie tyle jest oddzielone od siebie cienką kreską, ale wręcz miesza się ze sobą powodując dezorientację i odbierając możliwość rozróżnienia co jest czym. O tym właśnie jest Orchidea o której pomyślałam w pierwszej kolejności, a jest nią „Samotność Bogów” Doroty Terakowskiej.

„Samotność Bogów” to bez wątpienia książka refleksyjna, ale też moim zdaniem pełna ponadczasowych wartości. Zagłębiając się w tej historii naprawdę można się wiele nauczyć… o życiu. Taka wiedza to wielkie bogactwo. A jakim skarbem Ty chciałabyś obdarować ludzkość?

Chciałabym nauczyć ludzi uśmiechu, ale nie tego wypisanego na twarzy, ale takiego w środku. Tego, który sprawia że szklanka zawsze w połowie jest pełna i że nawet jeśli jest bardzo źle, ten wewnętrzny uśmiech daje wiarę, że prędzej czy później z pewnością będzie lepiej. Może nie idealnie, ale lepiej.

Ja uśmiecham się bez przerwy, nawet gdy na zewnątrz tego nie widać. Jestem optymistką, wręcz chorobliwą i czasem przez to denerwującą. Potrafię niemal we wszystkim odnaleźć coś pozytywnego, nawet jeśli to jest bardzo mikroskopijne „coś” – wygrzebię je by udowodnić światu, że to co się wydarzyło – nawet najbardziej beznadziejne – było potrzebne i miało sens, ponieważ może doprowadzić do czegoś dobrego. Nawet jeśli tym czymś miałoby być jedynie nauczenie pokory wobec życia lub wyciągnięcie wniosków będących nauczką na przyszłość.


Takie też są moje książki – ta wydana, i ta która mam nadzieję niebawem wydana zostanie. Pozytywne do bólu. Wydarzają się w nich rzeczy złe, ale tylko po to, żeby pokazać, że potem zawsze przychodzi dobro. Pewnie wielu czytelnikom to się nie spodoba i uznają to za banał, jednak to co tworzę w pewnym stopniu odzwierciedleniem mnie, a ja taka właśnie jestem. Może trochę banalnie i naiwnie przekonana o tym, że życie może być fajne, jak się człowiek naprawdę mocno postara. Nawet gdy nie jest ono usłane różami a pojawiają się też osty i pokrzywy, którymi człowiek się sparzy można sobie powiedzieć, że wcale aż tak mocno nie boli skoro jesteśmy w stanie iść dalej, a kiedy pokrzywy i osty się skończą będziemy mogli być z siebie dumni, że nam się udało.

To piękne, co mówisz, co myślisz... co chcesz przekazać czytelnikom. Przyznam się, że przez długi czas moje nastawianie do świata było podobne, teraz jednak nieco się zmieniło. Gratuluję siły, która pozwala Ci trwać w tym optymizmie i jeszcze dzielić się nim z innymi! Ale nawiązując do Twojej powyższej wypowiedzi: ile Renaty jest w jej pierwszej książce? 

W mojej debiutanckiej powieści oprócz odzwierciedlenia mojej osobowości powieści pojawia się motyw autobiograficzny, tylko jeden. Został w całości zawarty, a właściwie ukryty w tytule. „Mimo wszystko Wiktoria” – Victoria mimo wszystko – to moje życiowe motto. Nie należy się poddawać i zawsze za wszelką cenę dążyć do tego, by wygrać. Nawet jeśli jest bardzo źle. Mnie siły dodała naprawdę długa droga usłana niemal samymi ostami i pokrzywami, jednak udało mi się ją przejść – wygrałam – więc czemu innym miałoby się nie udać? 

Wygląda więc na to, że przenikasz ją w pełni, co bardzo mnie cieszy, bo uważam, że współczesny człowiek… że współczesny Polak bardzo potrzebuje lekcji pozytywnego myślenia. Dlatego też polecając wszystkim obie książki, o których dziś rozmawialiśmy, powtórzę jeszcze za hetmanem Stanisławem Żółkiewskim starą łacińską sentencję: "Necessitas in loco, spes in virtute, salus in victoria – konieczność (obrony) w położeniu, nadzieja w męstwie, ocalenie w zwycięstwie." 

Dziękuję, Renato, za uśmiech, który wniosłaś pomiędzy Papierowe Orchidee.