piątek, 28 grudnia 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Krystiana Głuszko


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!




Papierowa Orchidea Krystiana Głuszko


Wszyscy jesteśmy świeżo po świętach, tymczasem PAPIEROWA ORCHIDEA ma kolejnego gościa. Zapraszam na spotkanie z Krystianem Głuszko, autorem książki, która wzbudziła we mnie niemałą ciekawość. Krystianie, słowem wstępu… 

Żaden kwiat nie przeżył przy mnie dłużej niż dwa tygodnie. Mimo to zostałem poproszony o napisanie swojej orchidei. Może jeśli stworzę własną, zbuntowane kwiaty zaczną mnie lubić i zagoszczą na dłużej w moim mieszkaniu?

Sądzę, że warto spróbować. Kto wie, jakimi prawami rządzą się rośliny? W każdym razie obiecuję, że tej ORCHIDEI nie pozwolimy uschnąć. O czym więc nam opowiesz?

Napiszę o książce, którą zna każdy. Nie będę więc oryginalny. Opiszę jak ważną jest dla mnie lekturą i to w jaki sposób stała się dla mnie dniem tygodnia, który trzyma mnie przy życiu. W moim świecie wtorek trwa cały tydzień. Jest nim każdy dzień. Każda godzina. Stał się on dla mnie formą terapii. Sposobem na życie. Tak, dzięki książce nauczyłem się radzić sobie z codziennością i żyć, po prostu żyć.

Książkę Paula Coelho „Weronika postanawia umrzeć” przeczytałem pewnego upalnego wtorku, gdy byłem w głębokiej depresji. Sam tytuł brzmi bardzo depresyjnie, dlatego sięgnąłem właśnie po nią. Taka jest przedziwna natura człowieka. Gdy jesteśmy smutni, słuchamy smutnych piosenek i jest to niemal regułą. Ja nie miałem ochoty na muzykę. Wziąłem do rąk książkę, którą kupiłem wiele lat wcześniej, w mieście sporo oddalonym od mojego. Podchodząc do kasy nie zapytałem o cenę a groziło to wtedy brakiem funduszy na bilet do domu. Zauroczyła mnie. Musiałem ją mieć i miałem, nadal mam. Jako, że posiada ona bolesny dla mnie wątek, pseudo-leczenia wstrząsami insulinowymi oraz elektrowstrząsami, które sam przeżyłem, przez wiele lat bałem się ją otworzyć. Trwało to do tego pamiętnego, sierpniowego wtorku.

Weronika, główna bohaterka, tak jak mówi już sam tytuł, postanowiła się zabić. Z postanowieniami jest jednak różnie. Tym razem się nie udało. Weronika przeżyła by nauczyć się żyć na nowo. Efektem ubocznym tej nauki była odwzajemniona miłość do schizofrenika. Edward dzięki niej wrócił do świata, który opuścił osiem lat temu.

Co przekonało Weronikę do tego, że życie jest piękne? O ironio, sprawiła to świadomość, że za kilka dni miała umrzeć. Uszkodzenie serca, które nastąpiło w wyniku przedawkowania leków stało się jej wyrokiem. Kłamstwo jest złe. Większość z nas twierdzi, że woli od niego najgorszą prawdę. Tym razem to kłamstwo odsłoniło prawdę. Bo przecież prawdą jest, że życie jest piękne. Weronika nie umierała, lecz rodziła się na nowo. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej serce jest zdrowe a cała historia z jego uszkodzeniem jest kłamstwem psychiatry. Jego udanym eksperymentem.

Po odłożeniu przeczytanej już książki zaparzyłem sobie kawę. Spalając do niej kilka papierosów poczułem coś, czego nie potrafię opisać a stało się to dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem. Weronika postanowiła żyć. Cieszyć się nim, pomimo tego, iż była pewna, że w każdej chwili jej serce może się zatrzymać. I o to chodzi! Żyjmy jak ona. Tak jakby każda chwila miała być naszą ostatnią. Doceniając każdą minutę naszego istnienia nie bójmy się spełniać marzeń i pragnień. Spróbuj i Ty. A jeśli nigdy nie poczułeś jeszcze zapachu orchidei, nie odkładaj tego na później. Jutro może nie nadejść a jej zapach jest zbyt piękny by umrzeć nie zaznając jego słodyczy.

Piękna i bardzo pouczająca pointa! Niestety w dzisiejszych czasach ludzie często zapominają o tym, co jest najważniejsze w życiu. Tymczasem ważne są chwile i doznania. Jak dawno temu miał miejsce ów pamiętny wtorek? W jaki sposób książka, którą wtedy przeczytałeś wpłynęła na to, co sam piszesz? 

Mój kalendarz wtorkowy zaczął się dwa lata temu. Weronika pokazała mi, że warto spełniać marzenia mimo wszystko. Moim marzeniem było zostać pisarzem. Gdyby nie Weronika, nie wiem czy kiedykolwiek, pomimo braku wiary w siebie odważyłbym się zaproponować cokolwiek wydawnictwu. Świadomy, że jutro może nie nadejść przełamałem mur, który dzielił mnie od zdobycia tego, co chciałem osiągnąć. Zostałem pisarzem. Weronika nie miała wpływu na samą treść moich tekstów lecz na to, że w ogóle zaistniały oraz na to, że nadal powstają.

Pytam, bo całkiem niedawno ujrzała światło dzienne Twoja własna powieść pt. „Spektrum”. Zechcesz przybliżyć nieco czytelnikom ten tytuł? Z pewnością nie jest to utwór sztampowy czy komercyjny.

Już w tytule mojej książki ukryty jest fragment jej treści. Wziął się on od słów – spektrum autyzmu, w którego klatce żyłem i żyć będę do końca swoich dni. Od zawsze byłem inny a moja inność została nieprawidłowo zdiagnozowana. Efektem tej pomyłki, czy zwykłego niedopatrzenia były okrutne terapie, których stałem się ofiarą. Dawno wycofana metoda „leczenia” wstrząsami insulinowymi, które miały mi pomóc a nie pomogły. Elektrowstrząsy, które zniszczyły mi mózg zamiast go naprawić. Halucynacje. Próby samobójcze. Szpitale psychiatryczne. Wszystko to, co przeżyłem stworzyło moją książkę. Chęć opublikowania „Spektrum” była nakręcona złością do tego co mi zrobili psychiatrzy, choroba psychiczna. Świat powinien widzieć o tym, co dzieje się w miejscach zapomnianych przez samego Boga, ale również o tym, że zawsze, nawet gdy nie istnieje nadzieja, można żyć i cieszyć się z tego życia. O tym, że dopóki walczysz, wygrywasz. „Spektrum” jest moim życiem. To jestem ja.

Zdaję sobie sprawę, że nie łatwo było opublikować tekst będący swego rodzaju prywatnym pamiętnikiem. Jak dziś oceniasz to, że zdecydowałeś się na wydanie „Spektrum”?

Moja książka miała ukazać się pod pseudonimem literackim. Bałem się tego, jak zostanę odebrany przez otoczenie, gdy zobaczy mnie obnażonego jej treścią. Umowa była już podpisana a w niej nie widniało moje nazwisko, lecz fikcyjnego „Igora Lipińskiego”. W ostatniej chwili poprosiłem o aneks do umowy. Odważyłem się i nie żałuję tego. Dostaję wiele wiadomości od czytelników, w których dziękują mi za to, że odważyłem się wydać moją historię. Wielokrotnie proszą o pomoc. To jest piękne. Czuję się potrzebny. Poza tym poznałem wielu pisarzy. Wspaniałych ludzi. Nie mam prawa żałować swojej decyzji. Była ona jedną z najtrudniejszych, jednocześnie najlepszych w moim życiu.

Cieszę się, że rozmawiam dziś jednak z Krystianem Głuszko, a nie Igorem. Wierzę, że Twoja osobista historia może stać się dla wielu ludzi przykładem na to, jak należy dążyć do swych marzeń. Niezależnie od obaw i lęków.  Dziękuję za tę niezwykle optymistyczną ORCHIDEĘ:)


wtorek, 11 grudnia 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Karola Kłosa


P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!




Papierowa Orchidea Karola Kłosa



Korol Kłos – rozpoznawalny w dużej mierze dzięki powieściom „Latarnik” i „Latarniczka”, ale też jako dziennikarz obywatelski społecznościowego portalu informacyjnego Wiadomości24.pl.

Karolu, znasz ideę PAPIEROWEJ ORCHIDEI. Na pewno przygotowałeś czytelnikom coś specjalnego. Oddaję Ci zatem głos.

Dziękuję. Twój projekt jest niezwykle interesujący dla kogoś takiego jak ja, który od dzieciństwa żyje wśród książek i nie ma absolutnie żadnej nadziei na to, aby się cokolwiek zmieniło. Książki to moja największa z pasji, bo znacznie mniej mnie angażuje fotografia, sztuka (freski), dziennikarstwo, czy latarnie morskie. Chociaż o latarniach morskich są właśnie moje książki, albo raczej latarnie stoją w tle i przyglądają się temu co się na kartach powieści dzieje.

Najważniejszą książką w moim życiu jest pięknie wydany z mnóstwem wspaniałych ilustracji tom "Baśnie z dalekich mórz i oceanów" Wandy Markowskiej i Anny Milskiej. Te cudowne opowieści nie tylko zauroczyły mnie podwodnymi światami, ile raczej pokazały jak bujna może być wyobraźnia człowieka, jak egzotyczne miejsca mogą być nam aż tak bardzo bliskie, a także w jak niezwykłej scenerii może dziać się życie zupełnie takie samo jak każdego z nas. Wystarczy tylko szeroko otworzyć oczy ze zdziwienia i tym zdziwieniem patrzeć, chłonąć, albo samemu tworzyć. Ta książka uzależniła mnie od literatury, od fikcji, ale także od realnego życia w pobliżu morza. To dlatego w moich książkach fikcja miesza się z rzeczywistością i w zasadzie nie wiadomo co jest prawdą, a co już nie.

Później przyszły kolejne etapy zakochania się mojego w bajkach "Alicja w krainie czarów" i wiele innych.

"Baśnie z dalekich mórz i oceanów" - kiedy przeczytałeś tę książkę? I czy miała ona jakikolwiek wpływ na Twoje zamiłowanie do latarni morskich, czy może latarnie przyszły później w jakichś innych okolicznościach?

Latarnie morskie przytrafiły mi się później. To była okazja na pracę w pobliżu domu, bo pracowałem na budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec, a do domu przyjeżdżałem tylko na niedzielę. Baśnie natomiast nauczyły mnie dystansu do treści narracji, uzmysłowiły, że wcale nie trzeba pisać prawdy. Oczywiście, prawda również trafia do moich książek po to, by uwiarygodnić opowieść. Niektóre fragmenty mówią o tak dobrze znanych sprawach, relacjonują pamiętane przez wszystkich wydarzenia, że czytelnik może sobie pomyśleć: skoro tamto jest prawdą, to może i reszta również.



Pierwsze baśnie czytałem zaraz po poznaniu literek, więc może w drugiej klasie szkoły podstawowej. Zafascynowały mnie specyficznymi opowieściami, bo nie mówiącymi o świecie, tylko o marzeniach i wyobraźni. To pewnie dlatego teraz nie znoszę książek historycznych.



Za to wiele innych czytasz z pasją. Wspomniałeś przed wywiadem o bardzo interesującej i dobrze rokującej akcji. Opowiedz czytelnikom o tym, czym jest Szybka Książka Miejska.


O akcji Szybka Książka Miejska dowiedziałem się z profilu o takiej nazwie na Facebooku. Chodzi o to by nie wyrzucać przeczytanych książek. Dotyczy to również książek starych, od dawna zalegających w szafach. Organizatorzy zbierają te książki, a następnie rozkładają je w wagonach Szybkiej Kolei Miejskiej na terenie trójmiasta. Wszystkie książki są specjalnie oznaczone, aby można było łatwo znaleźć informacje o akcji.

Można też samodzielnie zostawiać książki podobnie oznaczone w tramwajach, pociągach, dworcach. Ostatnio dowiedziałem się o przyłączeniu do akcji Winiarni Literacka w Gdańsku z ulicy Mariackiej. Oznaczyłem więc trzy swoje książki, pojechałem do Winiarni Literacka i tam zostawiłem swoje książki, a w zamian do czytania zabrałem trzy inne. W ten sposób za darmo można czytać, podobnie jak w bibliotekach.

Podoba mi się ta akcja. Słyszałem już o niejednej wymianie książek, jednak z reguły były to cykliczne wydarzenia, powtarzające się raz na jakiś czas. Tutaj nie ma uzależnienia od terminu, albo obawy, że np. przegapimy wymianę. Bardzo się cieszę, że coś takiego zaistniało w Polsce i, jak rozumiem, cieszy się pewnym powodzeniem. Kto wie, może wkrótce ten pomysł powędruje wgłąb kraju, aż po ośnieżone szczyty Tatr. Miejmy nadzieję, że tak będzie.