P A P I E R O W E O R C H I D E E
Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.
Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję.
Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!
Papierowa Orchidea Krzysztofa T. Dąbrowskiego
Poprosiłem o
podzielenie się swoją Papierową Orchideą Krzysztofa T.
Dąbrowskiego, pisarza grozy, autora między innymi wznowionego
niedawno (i poszerzonego o nowe teksty) zbioru opowiadań
„Naśmierciny” oraz najnowszej książki „Grobbing, czyli
nieludzkie stosunki międzyludzkie” utrzymanej w dość jeszcze
nowym w Polsce gatunku jakim jest bizarro-fiction. Zatem,
Krzysztofie, prosimy o Twoją propozycję.
Przyszła
kryska na Matyska... Jak tu wybrać tą jedną jedyną, gdy wkoło
tyle cudności? A na dodatek każda czym innym nęci i kusi. I nie,
ten tekst nie będzie bynajmniej o kobietach, lecz o książkach
właśnie. Chyba każdy, kto pisze, jest też nałogowym
pochłaniaczem słowa pisanego (choć bardziej aktualnym określeniem
w czasach powszechnej komputeryzacji byłoby raczej: stukanego). A
kto nałogowo pochłania, ten ma potem problem z wyborem - klasyczny
dylemat osiołka, któremu w żłobie dano, tyle tylko, że tych
żłobów mamy tu od groma i ciut ciut. Tych takich jedynych
ukochanych książek mam całą biblioteczkę. I tak mógłbym wybrać
trylogię Tolkiena lub sagę o Wiedźminie, ale miałbym wyrzuty
sumienia, że pominąłem "Misery", "Mroczną wieżę"
czy "Dallas 63" Kinga. Mógłbym dać "Sto lat
samotności", ale w klimatach typu realizm magiczny na równi
stawiam "Gdy oślica ujrzała anioła" Nicka Cave. Dlatego
mówię stop! Nie będę tu mnożył tytułów ponad miarę i ucieknę
z krainy literatury na rzecz książki innego typu. Postanowiłem, że
w tym konkretnie przypadku polecę książkę, która bardzo wpłynęła
na moje postrzeganie świata, gdy byłem jeszcze młodym człowiekiem
i moje poglądy na rzeczywistość dopiero się kształtowały. Tą
książką jest "Życie po życiu" autorstwa Raymonda A.
Moodego. A próbuje ona odpowiedzieć na odwieczne pytanie "Co
jest po śmierci?".
To ciekawe, że choć jest tyle różnych
religii, opisy doznań w chwili śmierci są niemal identyczne:
unoszenie się nad ciałem i lot ciemnym tunelem, na krańcu którego
jest oślepiająca światłość, a potem analiza i przegląd całego
życia. Owszem, ponoć jest to wszystko wytłumaczalne naukowo
(zwężanie źrenic w momencie śmierci, nietypowe reakcje chemiczne
w mózgu), ale z drugiej strony jak wytłumaczyć, że ktoś ulatując
z ciała wiedział, co się znajduje na szafie w szpitalnej sali dwa
piętra wyżej? A fakt, że ktoś nam się przyśni dokładnie w
chwili swej śmierci? A przeczucia tego faktu?
Zgodzę się, podania na temat tego,
co dzieje się z człowiekiem po śmierci pokrywają się nieraz z
zadziwiającą wręcz dokładnością, bez względu na uwarunkowania
kulturowe czy wyznaniowe. A nawet jeżeli nie, to zawsze mają jakieś
cechy wspólne. Ale właśnie, zadałeś Krzysztofie ważne pytanie.
Spróbuj więc teraz sam udzielić na nie odpowiedzi. Jak to wszystko
wytłumaczyć? Masz może jakąś własną teorię na ten temat?
Tak filozofując w temacie, to kto wie,
może dusza to tylko taka energetyczna matryca, na której zapisane
jest wszystko, czego doświadczyliśmy, kim jesteśmy, co czujemy i
myślimy? Wszak naukowcy ostatnimi czasy przeprowadzili szereg badań
i okazało się, że w chwili śmierci w naszych mózgach kumuluje
się ogromna ilość energii, która w chwili gdy wydajemy ostatnie
tchnienie, natychmiast znika. Jeśli by chcieć brnąć w tłumaczenia
naukowe to można by powiązać temat duszy z wielowymiarowością
wszechświata i fizyką kwantową, ale to byłby temat na osobny i
bardziej obszerny artykuł, ale po co? Kto chce uwierzy, że jest coś
potem, kto nie chce wciąż będzie się doszukiwał odpowiedzi w
nauce...
…albo na przykład w
„Naśmiercinach” Krzysztofa T. Dąbrowskiego lub książce
Raymonda A. Moodego. To także może się okazać interesującym
doświadczeniem.
Dziękuję, Krzysztofie, a na
zakończenie jeszcze dodam, że po lekturze „Naśmiercin” i
poznaniu tekstów zawartych w „Grobbingu” zupełnie
bezinteresownie życzę Ci jak najwięcej pomysłów i zapału do
pisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz