czwartek, 5 lipca 2012

PAPIEROWA ORCHIDEA Renaty Kosin


P A P I E R O W E   O R C H I D E E




Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Renaty Kosin

fot. Zbigniew Ramsko Kozłowski


„Rodowita Podlasianka, od osiemnastu lat na stałe zadomowiona na Warmii” – tak mówi sama o sobie autorka, która poleci nam dzisiaj kolejną wyjątkową książkę. Poznajmy Renatę Kosin oraz jej debiutancką powieść „Mimo wszystko Wiktoria”. Renato, pamiętasz jeszcze dzień, w którym zapytałem o Twoją JEDYNĄ książkę? Wyodrębnienie tytułu nie sprawiło Ci wówczas większego problemu, prawda?

Kiedy zostałam poproszona o polecenie mojej Papierowej Orchidei, w głowie zupełnie automatycznie i niemal natychmiast pojawił mi się pewien tytuł. Najpierw tylko jeden. Kiedy jednak zaczęłam się zastanawiać nad innymi książkami, które wywarły na mnie wrażenie, zainspirowały do pewnych działań, zachwyciły lub też zaskoczyły okazało się, że tych tytułów przypomniało mi się znacznie więcej. O wiele za dużo, by je wszystkie sprawiedliwie przedstawić. Wtedy wróciłam myślami do tego pierwszego, który właściwie podsunęła mi moja podświadomość i chyba intuicja – a powszechnie wiadomo, że jedna i druga z reguły podpowiada najlepiej.

Jest to książka, którą przeczytałam jakieś trzy lata temu. Jej treść, fabuła zatarły się nieco w mojej pamięci, nie pamiętam też imion bohaterów, jednak mimo to coś z niej we mnie zostało. I wydaje mi się, że jest to coś znacznie ważniejszego niż wspomniana fabuła, która moim zdaniem w książce, o której mówię była tylko tłem. Tłem czegoś istotniejszego, w czym właśnie tkwi jej właściwa wartość. Coś, co zostało ukryte między jej wersami i wplecione w tok wydarzeń, a tak naprawdę stało się głównym bohaterem. Ten bohater to człowiek, a właściwie człowieczeństwo i wszystko to, co jest z nim związane. Słabość i siła, życie i śmierć, dobro i zło i… uniwersalizm. To, że tak naprawdę mimo zmieniającego świata są pewne sprawy, które wciąż pozostają takie same. Człowiek od zawsze jest istotą poszukującą – dążącą do upragnionego ideału, łamiącą tabu, chcącą w coś bezgranicznie wierzyć, zdolną do miłości w imię nienawiści i do nienawiści w imię miłości. Bywa dobry i zły jednocześnie, gdzie to dobro i zło nie tyle jest oddzielone od siebie cienką kreską, ale wręcz miesza się ze sobą powodując dezorientację i odbierając możliwość rozróżnienia co jest czym. O tym właśnie jest Orchidea o której pomyślałam w pierwszej kolejności, a jest nią „Samotność Bogów” Doroty Terakowskiej.

„Samotność Bogów” to bez wątpienia książka refleksyjna, ale też moim zdaniem pełna ponadczasowych wartości. Zagłębiając się w tej historii naprawdę można się wiele nauczyć… o życiu. Taka wiedza to wielkie bogactwo. A jakim skarbem Ty chciałabyś obdarować ludzkość?

Chciałabym nauczyć ludzi uśmiechu, ale nie tego wypisanego na twarzy, ale takiego w środku. Tego, który sprawia że szklanka zawsze w połowie jest pełna i że nawet jeśli jest bardzo źle, ten wewnętrzny uśmiech daje wiarę, że prędzej czy później z pewnością będzie lepiej. Może nie idealnie, ale lepiej.

Ja uśmiecham się bez przerwy, nawet gdy na zewnątrz tego nie widać. Jestem optymistką, wręcz chorobliwą i czasem przez to denerwującą. Potrafię niemal we wszystkim odnaleźć coś pozytywnego, nawet jeśli to jest bardzo mikroskopijne „coś” – wygrzebię je by udowodnić światu, że to co się wydarzyło – nawet najbardziej beznadziejne – było potrzebne i miało sens, ponieważ może doprowadzić do czegoś dobrego. Nawet jeśli tym czymś miałoby być jedynie nauczenie pokory wobec życia lub wyciągnięcie wniosków będących nauczką na przyszłość.


Takie też są moje książki – ta wydana, i ta która mam nadzieję niebawem wydana zostanie. Pozytywne do bólu. Wydarzają się w nich rzeczy złe, ale tylko po to, żeby pokazać, że potem zawsze przychodzi dobro. Pewnie wielu czytelnikom to się nie spodoba i uznają to za banał, jednak to co tworzę w pewnym stopniu odzwierciedleniem mnie, a ja taka właśnie jestem. Może trochę banalnie i naiwnie przekonana o tym, że życie może być fajne, jak się człowiek naprawdę mocno postara. Nawet gdy nie jest ono usłane różami a pojawiają się też osty i pokrzywy, którymi człowiek się sparzy można sobie powiedzieć, że wcale aż tak mocno nie boli skoro jesteśmy w stanie iść dalej, a kiedy pokrzywy i osty się skończą będziemy mogli być z siebie dumni, że nam się udało.

To piękne, co mówisz, co myślisz... co chcesz przekazać czytelnikom. Przyznam się, że przez długi czas moje nastawianie do świata było podobne, teraz jednak nieco się zmieniło. Gratuluję siły, która pozwala Ci trwać w tym optymizmie i jeszcze dzielić się nim z innymi! Ale nawiązując do Twojej powyższej wypowiedzi: ile Renaty jest w jej pierwszej książce? 

W mojej debiutanckiej powieści oprócz odzwierciedlenia mojej osobowości powieści pojawia się motyw autobiograficzny, tylko jeden. Został w całości zawarty, a właściwie ukryty w tytule. „Mimo wszystko Wiktoria” – Victoria mimo wszystko – to moje życiowe motto. Nie należy się poddawać i zawsze za wszelką cenę dążyć do tego, by wygrać. Nawet jeśli jest bardzo źle. Mnie siły dodała naprawdę długa droga usłana niemal samymi ostami i pokrzywami, jednak udało mi się ją przejść – wygrałam – więc czemu innym miałoby się nie udać? 

Wygląda więc na to, że przenikasz ją w pełni, co bardzo mnie cieszy, bo uważam, że współczesny człowiek… że współczesny Polak bardzo potrzebuje lekcji pozytywnego myślenia. Dlatego też polecając wszystkim obie książki, o których dziś rozmawialiśmy, powtórzę jeszcze za hetmanem Stanisławem Żółkiewskim starą łacińską sentencję: "Necessitas in loco, spes in virtute, salus in victoria – konieczność (obrony) w położeniu, nadzieja w męstwie, ocalenie w zwycięstwie." 

Dziękuję, Renato, za uśmiech, który wniosłaś pomiędzy Papierowe Orchidee.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz