wtorek, 3 kwietnia 2012

Zły człowiek - Bruno Grigori




Kolejna książka, która zapisała się w mym umyśle na długo. Znacie? Nie? Więc nie przedłużam, poznajcie czym prędzej! 


Zły człowiek to – jak sugeruje sam tytuł – opowieść o Złym, ale czy w istocie tak właśnie jest? Książka daje nam do zrozumienia, że owo nominalne zło, którym niejednokrotnie piętnujemy zarówno swych bliźnich jak i bohaterów mitycznych bądź postaci mistyczne, nie jest zjawiskiem bezwzględnym. Bardzo wiele zależy od wartości, którymi kieruje się sam osądzający, od poziomu lub zakresu wiedzy przyjmujących osąd, także okoliczności w jakich sąd ma miejsce. Ogromne znaczenie odgrywa w końcu czas, i podążający za nim przekaz informacji, nieraz okrojonych, innym razem przeinaczonych – tak powstają plotki, w ten sposób tworzą się mity i legendy, za sprawą czasu rodzą się też powszechnie uznawane prawa i dogmaty, którym się podporządkowujemy. Wszystko jest względne – nic nie jest dziełem przypadku! 

W myśl przedstawionego powyżej sposobu rozumowania, autor książki – dający się nam poznać pod egzotycznie brzmiącym pseudonimem Bruno Grigori – tworzy w swoim umyśle alternatywną historię tego, którego zwykliśmy od zarania dziejów zwać Złym bądź po prostu Diabłem. Należy tu jednak zaznaczyć, że opowieść ta nie jest „tekstem bluźnierczym” jak nieraz, co stwierdzam z przykrością, wielu wyraża się o tego typu dziełach, nie chcąc mieć z nimi nic wspólnego. Błąd! Przez takie nastawienie dobra literatura często ginie w tłumie. Ja dostrzegam tu doskonale obmyśloną i dopracowaną, opartą na gruntownej analizie tekstów Starego Testamentu (w znacznej mierze treści apokryficznych) fikcję literacką. Fikcję, która poza elementami fantastycznymi jest diabelnie realistyczna, a przecież realizm to już wielki krok w stronę pozytywnego odbioru książki. 

Zazwyczaj w moich recenzjach znajduje się, dłuższy bądź mniej rozwinięty, opis fabuły. Tym razem będzie inaczej. Jednym z ważnych aspektów dla których Zły człowiek został odebrany przeze mnie z ogromnym entuzjazmem jest właśnie misternie stworzona, niesamowicie rozbudowana (przecież na niespełna 200 stronach!), a jednocześnie niesamowicie spójna fabuła. Tu nic nie dzieje się bez znaczenia… nic nie dzieje się z przypadku – chciałoby się rzec, parafrazując Bruna. I to jest piękne! Jak w życiu, wszystko jest sumą naszych decyzji i rozmyślnych działań. 

W powieści odnajdziemy kilka, z pozoru tylko, odrębnych wątków. I kilka, już nie tylko pozornie, różnych stylów narracji. Myślę, że każdy czytelnik, chcąc-niechcąc, upodoba sobie jeden z nich tak jak i mnie jeden pochłoną bez reszty wprowadzając niemal w stan hipnozy. Najbardziej rzucającym się w oczy wątkiem w książce jest wątek… miłosny. Tak, to nie błąd, ani moja choroba psychiczna (z tego co mi wiadomo pozostaję zdrów na ciele i umyśle). Miłość pióra Bruna Grigori jest naprawdę autentyczna. Piękna i tragiczna. Burzliwa, a zarazem wnosząca niejednokrotnie tyle spokoju. Kojąca, innym razem rozdzierająca serce na ulotne strzępy. Miłość ta bywa piękna i idealna, ale też zła – choć to pojęcie szerokie, niezbadane i niejednorodne niczym wszechświat, którego częścią pozostaje tak jak i my sami. A czy sami jesteśmy ucieleśnieniem dobra? Jesteśmy? Warto by się nad tym dłużej zastanowić, prawda? Otóż to… Oczywiście wcześniejsze słowa dotyczyły miłości emocjonalnej, nie jej wymiaru cielesnego, bo ten zdaje się być zawsze synonimem 

Powracając do treści – owszem jest ona dobrze funkcjonującym, samowystarczalnym organizmem, potrafiącym zaspokoić żądnego rozrywki czytelnika. Jest jednak też czymś więcej. Jawi mi się – pozostając w terminologii biologicznej – nie tylko stworzeniem takim jakie ono jest w naturze. Dzieje się tak za sprawą wplecionej w prozę symboliki (np. tajemniczy Cień), inspiracji biblijnej (choćby Nafilim), czy motywów zaczerpniętych z innych kultur (tu zwłaszcza mit prometejski). Przyznam, że po dotarciu do ostatniej strony mam nieodparte wrażenie, że nie wszystko odczytałem tak jak powinienem, mało tego – nie wszystko odczytałem w ogóle. A to drażni ambicje i rozbudza fantazję. I do tego jeszcze elementy science-fiction. I intrygujący wątek kryminalny. I jeszcze doskonała znajomość militariów. I sprawna stylizacja biblijna, a nie bezsensowne paralelne zdania, które właśnie zapisałem dla kontrastu. 

Bez wątpienia książka Bruna Grigori zasługuje na dużo większą rzeszę czytelników niż ta, którą zyskała dotychczas. Podobno dobra lektura zawsze obroni się sama, by tak się stało musi jednak zyskać ku temu szansę. Właśnie dlatego namawiam was – sięgnijcie po Złego człowieka i przekonajcie się sami, że nie będzie to błędna decyzja!

Chętni odnajdą książkę w tym oto miejscu: http://www.brunogrigori.com/index.php?entry=21

2 komentarze:

  1. Pod wskazanym adresem nic nie znajdziemy. No dobra, znajdziemy: ERROR.
    Co do książki - dobra okładka. Najpierw uznałam ją za po prostu ładną, jak się bliżej przyjrzałam - za dobrą.
    Pomysł na stworzenie świata - prawie jak z Denikena. Generalnie ja wolę stlistykę mitu niż SF. Autor skromny... całkiem ciekawą postać obdarzył swoimi danymi personalnymi ;-)
    Ale historie miłosne ładne... bo nieszczęśliwe

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja Jukko - srona była już nieaktualna. Już wszystko w porządku;)

    OdpowiedzUsuń