P A P I E R O W E O R C H I D E E
Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.
Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję.
Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!
Papierowa Orchidea Małgorzaty Kalicińskiej
(książka zaręczynowa)
fot. Magda Wiśniewska Krasińska |
Ci, którzy śledzą PAPIEROWE ORCHIDEE pamiętają zapewne pierwszą odsłonę. Poznaliśmy wówczas opinię Małgorzaty Kalicińskiej. Pani Małgorzata bardzo chciała nam jednak opowiedzieć o jeszcze jednej książce i nie, nie tylko kolejnym tytule - o konkretnej, bezcennej książce będącej w posiadaniu autorki. Dlaczego tak ważnej? W jakich okolicznościach pojawiała się w jej życiu? I co to życie zyskało poza pożółkłym papierem i zapachem... kuchni? Przeczytajcie sami w jubileuszowej, bo dziesiątej, Orchidei!
Książka zaręczynowa?
Anotak! Tak to właśnie cięgiem mówił Muminek, ale tekst nie będzie o Muminkach, choć Mama Muminka też zakładała fartuch i pitrasiła. Jak ja!
Otóż na zaręczyny dostałam od mojego ukochanego książkę.
Właściwie dwie książki zdobyte z niejakim trudem, wygrzebane w Necie, zapłacone słono, choć nie były w cenie papirusu staroegipskiego ani Biblii Guttenberga to dla mnie książki ważne, piękne i mające w sobie coś ze skarbu.
Otóż jest to wydanie z 1911 roku popularnej wtedy królowej kuchni a właściwie gospodyni nadzwyczajnej Lucyny Ćwierciakiewiczowej. (Najpierw MY mieliśmy naszą Ćwierciakiewiczową, a dopiero później Amerykanie swoją Julię Child zauroczoną kuchnią… francuską. Nasza Lucyna sławiła polską kuchnię!)
Jej „365 obiadów” i „Jedyne praktyczne przepisy” to w tamtych czasach wielkie novum, bo kobiety książek kucharskich nie pisywały. W ogóle mało wtedy pisały a może pisały sporo, ale rynek opanowany był przez mężczyzn.
Stąd nawet tekst mojego kolegi: „Gośka, rób co chcesz, ale literatura przez wieki była rodzaju… męskiego”. Tak, tak, prawda, ale to już się wyrównało!
Wracam do zaręczynowej książki, która przyszła kurierem, i oto miałam w dłoniach rarytas! Dwie księgi stareńkie, które, to widać, przeszły przez wiele rąk! W ilu-ż kuchniach się należały wdychając smakowite zapachy? Ile osób informowały ile łutów mąki a ile szczypt soli?
(co za język!)
Pachną dzisiaj starym drukiem, papierem też starym i wspomnieniami o których same nie opowiedzą. Na marginesach czyjeś zapiski czynione ładnym pismem, ołówkiem, a jako zakładki… Jej to bonus! Wycinki kulinarne z Kuriera Ilustrowanego! Bajko ty moja! Ogromnie wzruszające, ciekawe literacko i kuchennie! Dzisiaj tak się zmieniło! Kto by robił kluseczki ze szpiku, który jest posądzony o hipercholesterolemię i samo zło – zwierzęcy tłuszcz? Od samego czytania wątroba boli dzisiaj wydelikacona nadmiernie i ponosząca trud trawienia nie zwierzęcych tłuszczów, a konserwantów, udogodnienia i zmory naszych czasów?
To tu znalazłam przepis na konfiturę z zielonych pomidorów, do której mój ukochany wzdycha: „wiesz, ciocia taką robiła”.
Dzisiaj mało kto kupuje takie starocia, a szkoda. Moja książka zaręczynowa ma u mnie dożywocie a potem dostanie ją córka, może wnuczka? Jako rarytas, skarb!
PS Teraz zapoluję na Książkę Marii Monatowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz