poniedziałek, 11 lutego 2013

PAPIEROWA ORCHIDEA Małgorzaty Kalicińskiej II



P A P I E R O W E   O R C H I D E E



Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 

Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!





Papierowa Orchidea Małgorzaty Kalicińskiej (specjalna)

fot. Magda Wiśniewska Krasińska






























Ci, którzy śledzą PAPIEROWE ORCHIDEE pamiętają zapewne pierwszą odsłonę. Poznaliśmy wówczas opinię Małgorzaty Kalicińskiej. Pani Małgorzata bardzo chciała nam jednak opowiedzieć o jeszcze jednej książce i nie, nie tylko kolejnym tytule - o konkretnej, bezcennej książce będącej w posiadaniu autorki. Dlaczego tak ważnej? W jakich okolicznościach pojawiała się w jej życiu? I co to życie zyskało poza pożółkłym papierem i zapachem... kuchni? Przeczytajcie sami w jubileuszowej, bo dziesiątej, Orchidei!

Książka zaręczynowa? 

Anotak! Tak to właśnie cięgiem mówił Maminek, ale tekst nie będzie o Maminkach, choć Mama Maminka też zakładała fartuch i pitrasiła. Jak ja! 

Otóż na zaręczyny dostałam od mojego ukochanego książkę. 

Właściwie dwie książki zdobyte z niejakim trudem, wygrzebane w Necie, zapłacone słono, choć nie były w cenie papirusu staroegipskiego ani Biblii Guttenberga to dla mnie książki ważne, piękne i mające w sobie coś ze skarbu. 

Otóż jest to wydanie z 1911 roku popularnej wtedy królowej kuchni a właściwie gospodyni nadzwyczajnej Lucyny Ćwierciakiewiczowej. (Najpierw MY mieliśmy naszą Ćwierciakiewiczową, a dopiero później Amerykanie swoją Julię Child zauroczoną kuchnią… francuską. Nasza Lucyna sławiła polską kuchnię!) 

Jej „365 obiadów” i „Jedyne praktyczne przepisy” to w tamtych czasach wielkie novum, bo kobiety książek kucharskich nie pisywały. W ogóle mało wtedy pisały a może pisały sporo, ale rynek opanowany był przez mężczyzn. 

Stąd nawet tekst mojego kolegi: „Gośka, rób co chcesz, ale literatura przez wieki była rodzaju… męskiego”. Tak, tak, prawda, ale to już się wyrównało! 

Wracam do zaręczynowej książki, która przyszła kurierem, i oto miałam w dłoniach rarytas! Dwie księgi stareńkie, które, to widać, przeszły przez wiele rąk! W ilu-ż kuchniach się należały wdychając smakowite zapachy? Ile osób informowały ile łutów mąki a ile szczypt soli? 




(co za język!)



Pachną dzisiaj starym drukiem, papierem też starym i wspomnieniami o których same nie opowiedzą. Na marginesach czyjeś zapiski czynione ładnym pismem, ołówkiem, a jako zakładki… Jej to bonus! Wycinki kulinarne z Kuriera Ilustrowanego! Bajko ty moja! Ogromnie wzruszające, ciekawe literacko i kuchennie! Dzisiaj tak się zmieniło! Kto by robił kluseczki ze szpiku, który jest posądzony o hipercholesterolemię i samo zło – zwierzęcy tłuszcz? Od samego czytania wątroba boli dzisiaj wydelikacona nadmiernie i ponosząca trud trawienia nie zwierzęcych tłuszczów, a konserwantów, udogodnienia i zmory naszych czasów? 

To tu znalazłam przepis na konfiturę z zielonych pomidorów, do której mój ukochany wzdycha: „wiesz, ciocia taką robiła”. 

Dzisiaj mało kto kupuje takie starocia, a szkoda. Moja książka zaręczynowa ma u mnie dożywocie a potem dostanie ją córka, może wnuczka? Jako rarytas, skarb! 

PS Teraz zapoluję na Książkę Marii Monatowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz