poniedziałek, 28 października 2013

PAPIEROWA ORCHIDEA Michała Stonawskiego



P A P I E R O W E   O R C H I D E E




Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 



Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!


Papierowa Orchidea Michała Stonawskiego



Krakowianin, rocznik ‘91. Bibliofil, dziennikarz, publicysta, krytyk literacki i młody pisarz. Jak sam mówi, pisać zaczął mając lat osiem i – mimo licznych przeciwności losu – niecny ten proceder uprawia dalej, ani myśląc skończyć. Debiutował opowiadaniem „Wyrok” w antologii „Horyzonty Wyobraźni 2010”, od tego czasu publikując zarówno na papierze jak w Internecie. Zakochany bez pamięci w swoim mieście, maniak herbaty Earl grey, nieszablonowego myślenia i podróżowania. Najlepiej bez mapy, planu, pieniędzy i jakiegokolwiek celu… Poznajcie Orchideę Michała Stonawskiego. 

Co interesującego postanowiłeś nam przedstawić Michale?

Długo zastanawiałem się, jaką to książkę mógłbym przytoczyć, jako „Tą jedyną”, która wywarła na mnie największy wpływ. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, jako pierwsza pojawia się jedna konkretna powieść. Oczywiście, potem uwagi żądają dziesiątki innych, jak choćby „Hobbit” Tolkiena, „Trylogia Marsjańska” K. S. Robinsona, czy wreszcie trylogia „Złoto gór czarnych” Szklarskich. Widzę książki Verne, Lema, Mastertona, Sapkowskiego, czy Żwikiewicza. Widzę znakomite zbiory Dona Wollheima, wspaniałe książki Żelaznego, Clarke’a, braci Strugackich – moje czytelnicze dzieciństwo. Pierwszeństwa domagają się książki młode, jak „Ślepowidzenie” Wattsa i stare, jak „David Copperfield” Dickensa. Atencji pragną najpierw pojedyncze tytuły, potem ich dziesiątki, następnie setki, by wreszcie przeobrazić się w morze skandujących okładek. 

Jednak wśród skandujących zawsze jest jakiś prowodyr, za którym podążają tłumy, prawda? Czy nie podobnie jest i w tym przypadku? 

Może masz rację. Zawsze, ilekroć pytam samego siebie, jaka to byłaby książka „Ta jedyna”, jako pierwsza pokazuje się tylko jedna, rozległa na siedem opasłych tomów powieść, ze swymi licznymi odnogami w wielu innych – „Mroczna Wieża” Stephena Kinga. 

Jest wiele książek Króla. Niektórym z nich zawdzięczam godziny silnych emocji, innym – igiełki strachu i chorobliwej fascynacji. Żadna jednak z nich nie podziałała na mnie tak, jak właśnie cykl o przygodach Rolanda i jego Ka-tet. 

Czyli mamy wreszcie „tą jedyną”. Powiedz o niej coś więcej. Czy stała się dla Ciebie inspiracją, wpłynęła w jakiś sposób na Twoją wyobraźnię?

Czy ta powieść dała mi coś, co wpłynęło na moje pisanie? Za cholerę! A przynajmniej, nie bezpośrednio, wychodzę bowiem z założenia, że każdy piszący ma swoją własną drogę i jeśli już potrzebuje pomocy, to doraźnej – na przykład w formie porady, nie książkowych inspiracji innym autorem i jego drogą. Tak przynajmniej myślę teraz. 

Dlaczego więc uważasz ją za wyjątkową?

„Mroczna wieża” sprawiła, że inaczej spojrzałem na życie. Filozofia Promieni (dróg prowadzących do celu) i Ka (trudno wyjaśnić) idealnie wpisała się w tą część mojego świata, która nie służy pisaniu. Życie jako wędrówka? Jak najbardziej! Majacząca gdzieś na horyzoncie „Wieża”? To mój świat – odległy cel i podróż w towarzystwie przyjaciół – Ka tet. Nic więcej mi nie trzeba, liczy się tylko kolejny horyzont i to, co za nim. I tak naprawdę w jednym od Rolanda z tego wspaniałego cyklu się różnię – w zasadzie to ja nawet nie chcę dotrzeć do swojej Wieży. 

Ten cykl podziałał na mnie (i cóż, także na moich dwóch przyjaciół, którym natychmiast te książki podsunąłem) na tyle, iż sam od paru lat wędruję po bezdrożach, kiedy tylko czuję, że „nastał czas”. Przyznam, że przerodziło się to wręcz w psychozę. Tu muszę wyjaśnić, że bardzo ważnymi liczbami w świecie Mrocznej Wieży są dziewiątki i dziewiętnastki. Moja psychoza polega na tym, iż od wielu lat niezmiennie mi one towarzyszą, pomagając w niektórych wyborach. Co najważniejsze – nigdy mnie nie zawiodły. 

Ciekawe, co by o tym powiedział Freud?

Nieważne. Ważne jest to, że w jakiś sposób powieść Stephena Kinga była dla mnie jak kierunkowskaz, pokazując łatwą do przyswojenia życiową filozofię (którą rzecz jasna zmodyfikowałem), ucząc paru przydatnych sztuczek na „podładowanie baterii” (co w pisaniu przydaje się niesamowicie) i w pewnym sensie umacniając więzi łączące mnie i moich przyjaciół… co, jeśli mówimy o pisaniu, pomaga najbardziej. Człowiek jest strasznie kruchą istotą i potrzebuje zarówno wsparcia, jak i czasami przysłowiowego obicia twarzy – jako motywatora. 

Wyszedłem pewnie na totalnego pomyleńca. W porządku – w zasadzie nim jestem. Moje bibliofilstwo może przypominać psychiczną chorobę, kładę bowiem książki (a szczególnie „Tą jedyną”) na bardzo wysokich piedestałach, ceniąc je niekiedy bardziej niż niektórych ludzi. Jeśli jest to choroba, to chyba jedyna, którą lubię (tym gorsza, prawda?). 

„Mroczna wieża” to moja Orchidea – dla mnie znaczy naprawdę dużo. Na pewno nie jest nawet w jednej trzeciej tak „magiczna” jak ją opisałem, nie zmienia to jednak faktu, że dalej pozostaje jedną z najlepszych powieści, jaką miałem okazję czytać w swoim życiu… a przeczytałem ich trochę. 

I na tym moglibyśmy zakończyć, ale… gdybym Cię poprosił, żebyś usiadł jeszcze na chwilę i napisał coś specjalnie dla Papierowej Orchidei? Coś o sobie…

Hmm... Mógłbym napisać, że jestem cholernym leniem. Pracuję za mało, a doba jest za krótka. Ba, życie jest za krótkie. Idąc dalej tym tropem, mogę sam siebie zapytać, czemu u licha zachciało mi się pisać, skoro skutecznie eliminuje to tak wiele wolnego czasu, w którym mógłbym czytać. A książek jest tak dużo, że nie poradzę sobie z nimi w czasie jednego życia, nad czym ubolewam. 

Mówisz, że mógłbym napisać coś o swoich pasjach. Cóż, napisałem – książki, książki, książki, podróże, więcej książek. Uwielbiam się też bać, choć w większości przypadków jest to bardziej ekscytacja strachem. 

Lubię pisać. A kiedy nie piszę, to zwykle narzekam – na system edukacji, na życie, na ludzi, na poziom techniczny, na rynek literacki, na pracę, na brak pracy, na pracę za którą mi nie płacą, za to, że mi płacą za mało… a potem wychodzę do ludzi i mówię, że tak w zasadzie to jestem szczęśliwy. I jestem. 

Nie wiem, co jeszcze mógłbym napisać. Strasznie tak nie lubię o sobie pisać, bo i po co. Nie jestem wcale taki ciekawy. A jak mam coś, co uważam, że jest ciekawe, to albo piszę o tym na blogu, albo innym tekście. 

Niedługo (tak myślę) wejdzie na rynek książki jeden z moich większych projektów. Książka, w zasadzie… i to nie taka, jaką sobie wyobrażałem, jako „tą pierwszą”, bo „ta pierwsza” ciągle się pisze i ciągle nie jestem z niej zadowolony, więc kasuję i piszę raz jeszcze. 

Wiele nie mogę zdradzić, ale łączy się to z historią, beletrystyką i opowieściami o duchach i dziwnych zjawiskach. I z tego, co wiem, nigdy jeszcze niczego takiego w Polsce nie było, więc mam nadzieję, że warto czekać. A dalej? Co jakiś czas pojawiają się opowiadania, o czym informuję na swoim profilu na facebooku, oraz na blogu. 

Gdzie oczywiście zapraszam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz