O jeden drink za dużo - pomyślał.
Wszystko było by w jak najlepszym porządku. Wszystko, gdyby nie fakt, że nie
miał w ustach alkoholu od co najmniej tygodnia. A jednak uczuł, że traci
sukcesywnie kontakt ze swym wybrukowanym ciężkimi wyrzeczeniami życiem. Miał
nieodparte wrażenie, że żyje w mglistej ułudzie, jakimś pieprzonym baśniowym
atrium o dźwiękoszczelnych, niewidzialnych ściankach z wylotem ku spokojnej
wieczności.
Co znaczą te wszystkie wydumane wartości, zasady, marzenia, wśród
wszechogarniającego pędu za sztucznym szczęściem i uwielbieniem dla
nieograniczonej zbędną moralnością tak zwanej "wolności"? Na dobrą
sprawę nikogo nie obchodziło to wszystko, co dotąd osiągnął, przecież w żaden
sposób nie przekładało się na cokolwiek dającego się wycenić.
Stracony czas.
Stracona praca.
Stracone ambicje.
Stracone marzenia.
Stracone życie? - Życie można zmienić, to jedynie kwestia priorytetów.
Tylko czy wyrzeczenie się siebie kosztem - właśnie... jakimkolwiek kosztem - nie
jest dopiero marnotrawieniem życia? Zwykłym zaprzedaniem duszy, zdradą własnych
przekonań? Jest! Niestety, kurwa, jest i nic na to nie poradzisz.
Podobno o sile człowieczeństwa świadczy upór z jakim ten walczy o siebie i o to
co jego zdaniem liczy się w życiu. Siłą człowieka natomiast jest władza, a co
stanowi o władzy wiadomo. Szkoda, że człowieczeństwo w dzisiejszych czasach to
synonim frajerstwa. Nie masz władzy, jesteś nikim. Nie jesteś skurwielem,
jesteś nikim. Szanujesz ludzi, jesteś nikim. Pielęgnujesz wartości, jesteś
nikim.
Jesteś ludzki – jak wyżej.
Może już czas na zmianę…
Jaką zmianę, do cholery?! Posłuchaj siebie, idioto! Życie cię zweryfikowało już
dawno, nie zmieni zdania, po kilku twoich przemyślnych ruchach. Chcesz teraz
się jeszcze zeszmacić we własnych oczach! Zniżyć się do poziomu błota czy pyłu
pod twoimi stopami! Chcesz tego!? Tyle już przetrwałeś, tyle zła, bólu,
cierpienia, tyle gniewu – wszystko wytrzymałeś, wszystko! Zastanów się, co ty
gadasz? I co ci w ogóle przyszło do łba? Bądź sobą, jak dotąd… - cichy szept
rozsądku przebrzmiał delikatnym szmerem obijając z siłą huczącego tornada
wewnętrzne powierzchnie styranych chorobą skroni.
- Tego właśnie chcesz? – zapytały wykrzywione smutkiem wargi.
Jedyną odpowiedzią były opadające ciężko powieki.
Czy tego chce? Odpowiedź była prosta. Była to ostatnia rzecz jakiej chciał w
życiu. Porzucenie idei i celów oznaczałoby tylko jedno, pełną porażkę. Równie
dobrze mógłby opuścić już ten padół, w gruncie rzeczy tak czy owak by z niego
zniknął. Definitywnie. Oczywiście, że nie chciał porzucać własnego jestestwa,
ale może tak trzeba.
Rozrywający ból głowy przerwał litościwie jego rozważania. Sen jednak nie przyszedł, to by było zbyt łatwe.
Kamil
Czepiel,
17 lutego 2012, godz. 13:53