poniedziałek, 9 grudnia 2013

PAPIEROWA ORCHIDEA Grega Gajka (+ konkurs)


P A P I E R O W E   O R C H I D E E




Orchidee to kwiaty magiczne, urzekające swym wysublimowanym pięknem i delikatnością płatków łagodzącą surowe pędy. Prostota w połączeniu z artyzmem - czy to właśnie przepis na ideał? Nie zawsze, bo wiemy doskonale, iż każdy człowiek ceni sobie inne wartości, często skrajne. Pamiętajmy jednak, że Orchidee należą do najbogatszej w gatunki rodziny roślin kwiatowych, różniących się nieraz diametralnie w swym wyglądzie. To właśnie to bogactwo form, kolorów, kształtów sprawia, że każdy może odnaleźć w nim okaz najdoskonalej wyrażający jego samego. Będący odzwierciedleniem własnej duszy.

Podobnie jest z książkami - kto czyta, chociaż sporadycznie, z całą pewnością zachował w swej pamięci jakieś dzieło szczególne. Książkę wyjątkową, która wpłynęła na jego życie, poruszyła dogłębnie, zwróciła uwagę na ważne aspekty, a może po prostu pojawiła się, gdy była najbardziej potrzebna lub najzwyczajniej w świecie przywołała szczery uśmiech? Chyba każdy ma tę swoją jedyną Orchideę pachnącą papierem, o liściach wesoło szeleszczących na wietrze i wypełnionych sensem kwiatach rozbudzających w sercu radość i nadzieję. 



Strona PAPIEROWE ORCHIDEE powstała, by spośród całej feerii tomów zalegających w naszej pamięci, odnaleźć właśnie te najcenniejsze, o co poproszę wielu interesujących, cenionych ludzi, w których życiu literatura zajmuje poczesne miejsce. Kto wie, może ich Orchidee zakwitną i w naszych sercach!


Papierowa Orchidea Grega Gajka
UWAGA! KONKURS POD WYWIADEM!


Witaj, Greg. Cieszę się, że postanowiłeś podzielić się z nami swoją Papierową Orchideą. Zanim to jednak nastąpi, przedstaw się, proszę, naszym czytelnikom. Powiedz skąd się wziął Greg Gajek w literackim świecie, co masz do zaproponowania czytelnikom i w jaki sposób zamierzasz zawojować ich serca, albo umysły? 

Greg Gajek miał kiedyś dziadka. Był to jeden z prawdopodobnie niewielu dziadków, którzy odróżniali Jedi od Sithów, a nawet Rodian od Wookieech. I dziadek ten czytał mu do poduszki nie bajki o sierotce Marysi, tylko powieści z uniwersum Gwiezdnych Wojen. W ten sposób mały Greg zakochał się w literaturze i w fantastyce, a kiedy trochę podrósł – postanowił sam zostać pisarzem. Zaczął od wymyślania historii, których akcja toczyła się w dobrze mu już znanej Odległej Galaktyce, ale szybko przerzucił się na tworzenie własnych światów. I właśnie to chciałby zaproponować czytelnikom: wycieczki do wykluwających się w jego wyobraźni światów – bliższych lub dalszych rzeczywistości, zależnie od nastroju, czasami trochę strasznych, często tajemniczych. Jeśli chodzi o zawojowanie umysłów czytelników, to – nie licząc badań nad genomem kałamarnic, których cel do dziś pozostaje niejasny – nie ma żadnego konkretnego planu. Liczy po prostu na to, że ludzie pewnego dnia zachwycą się jego szaleństwami, a potem to już wiadomo – sława, miliony na koncie, walka o prawa do ekranizacji itd. 

Widzę, że Twoje nadzieje autorskie są duże – i bardzo dobrze. Mam wrażenie, że zapał do ich realizacji także. Powiedz więc, gdzie mogą sięgnąć czytelnicy, którzy sami zechcą ocenić Twoje umiejętności? Wiem, że debiut książkowy masz już za sobą, a ostatnio zacząłeś współpracować z wydawnictwem Studio Truso. 

Na początek, jeśli chcą zobaczyć, czy warto zainteresować się moją pisaniną, poleciłbym im zbiór opowiadań "Sen, brat śmierci", który można pobrać za darmo ze strony wydaje.pl. Teksty z tego zbiorku całkiem nieźle obrazują zakres moich zainteresowań literackich, bo, choć dominantę stanowi tam groza, to nie brakuje też elementów psychologicznych, historycznych, s-f itp. Poza tym w "Śnie, bracie śmierci" zgromadziłem opowiadania, które powstawały między 2006 a 2012 r., więc uważny czytelnik będzie mógł nawet dokonać studium ewolucji warsztatowej. W każdym razie, jeśli ten pierwszy kontakt okaże się udany, to potencjalny czytelnik może też sięgnąć do moich powieści "Szaleństwo przychodzi nocą" oraz "Ciemna strona księżyca" – wydana właśnie przez wspomniane Studio Truso – a także antologii takich jak "31.10 Wioska przeklętych" czy "Bizarro Bazar". Ogólnie, zachęcam do zajrzenia na mój blog (gajekgreg.pl): tam w sumie można znaleźć najwięcej informacji typu "gdzie, co i jak przeczytać". 

Dałeś się nam poznać dość dobrze, przejdźmy zatem do sedna wywiadu – powiedz, jaka książka jest twoją Papierową Orchideą? Która z przeczytanych dotychczas ma dla ciebie szczególne znaczenie? Jest to popularnie znany tytuł czy może coś niszowego?

To dla mnie dość trudne pytanie – z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, naprawdę dużo czytam i natrafiłem w swoim życiu na niejedną książkę, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Po drugie, z natury jestem raczej humorzasty i niezdecydowany. Jednak, świadomy tej ułomności, dość dawno przygotowałem sobie odpowiedź na pytanie o to, kto jest moim ulubionym pisarzem. Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym wybrał tylko jednego, więc z reguły wymieniam trzech: Lema, Lovecrafta i Tolkiena. I myślę, że w dorobku tych panów możemy poszukać mojej Papierowej Orchidei. Lovecraft wypada z konkurencji jako pierwszy, gdyż a) jego twórczość to właściwie tylko opowiadania, a jednak powieści silniej oddziałują na moją wyobraźnię; b) warsztatowo był najsłabszy, a techniczny aspekt pisarstwa ma dla mnie duże znaczenie. W ten sposób zostają nam książki Lema i Tolkiena. No i weź tu bądź mądry. "Fiasko", "Solaris" i "Bajki robotów" to, moim, zdaniem jedne z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek powstały. Każda z nich odegrała niemałą rolę w różnych momentach mojego życia. Mimo to, skoro już muszę wybierać, jako tę szczególnie szczególną książkę wskażę jednak "Władcę Pierścieni".

Tolkienowskie opus magnum przeczytałem po raz pierwszy, gdy miałem 11 lat. To było coś niesamowitego. Nie mogłem się oderwać. Lektura "Władcy pierścieni" stanowiła dla mnie niezwykłą przygodę. Owszem, już wcześniej podobały mi się różne historie, a z fantastyką byłem za pan brat od kołyski. Ale nigdy nie doświadczyłem tak potężnego oderwania od rzeczywistości, nie pogrążyłem się cały w wyimaginowanej rzeczywistości. Tolkien nauczył mnie, że potęga ludzkiej wyobraźni jest praktycznie nieograniczona. Zanim przeczytałem "Władcę pierścieni", wiedziałem już, że chcę zostać pisarzem, ale dopiero później dowiedziałem się, jakim chcę zostać pisarzem. I nie chodzi mi to, że postanowiłem tworzyć fantasy. Akurat o ten podgatunek fantastyki ocieram się najrzadziej. Mam na myśli to, że postanowiłem pisać światy, w których ludzie będą się chcieli zagubić. I Tolkien był moim pierwszym mistrzem w tej materii. Fascynacja Lemem i Lovecraftem pojawiła się dopiero później. 

A gdy wracałaś później w tolkienowskie uniwersum? Czy Twój odbiór "Władcy Pierścieni" był taki sam jak dzisiejszy? 

Jak wspomniałem, "Władcę Pierścieni" przeczytałem, kiedy miałem jedenaście lat. Niestety, każdą książkę można przeczytać po raz pierwszy tylko raz, więc oczywiście, gdy dziś odwiedzam tolkienowski świat, czuję się trochę inaczej. To wszystko nie jest już dla mnie nowe. Odczucia nie są aż tak intensywne. W ogóle rzadko wracam do przeczytanych książek. Jako czytelnik wiecznie poszukuję nowych wrażeń. Jednak "Władca Pierścieni" jest w tym wypadku jednym z nielicznych wyjątków. Nie budzi już najsilniejszych emocji, ale te bardziej subtelne jak najbardziej. To niezwykle liryczna, melancholijna i piękna powieść. Kiedy nadchodzi jesień nieraz łapię się na tym, że – tak jak Frodo – chciałbym powędrować gdzieś w nieznane. Czasami to robię. A czasami po prostu sięgam po książkę. 

Więc życzę jak najczęstszych wędrówek. Dziękuję za rozmowę. 

Dzięki również i pozdrowienia dla wszystkich czytelników Papierowej Orchidei.

A oprócz pozdrowień, wraz z Gregiem i wydawnictwem Studio Truso, przygotowaliśmy dla naszych czytelników konkurs. Jeśli chcecie powalczyć o egzemplarz "Ciemnej strony księżyca", napiszcie w komentarzu pod tym postem odpowiedź na pytanie: 


A CZYM DLA CIEBIE JEST CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA?

Najciekawsza odpowiedź zostanie nagrodzona.
Na odpowiedzi czekamy do piątku 13 grudnia, godz. 13:13 ;)